TECHNOLOGIA, KTÓRA UMARŁA

Polaroid Polavision - czym była zapomniana dziś kamera

Dziś mobilne nagrywanie i odtwarzanie filmów nie robi już na nikim wrażenia. Obecność smartfonów sprawiła, że każdy z nas może w dowolnym momencie nie tylko z łatwością wykonać zdjęcie, ale i zarejestrować wideo w bardzo dużej rozdzielczości. Co jednak mieli zrobić ludzie w latach 70. ubiegłego wieku? Ano mogli skorzystać z Polavision, czyli specjalnej kamery, która wyprzedziła swoje czasy o wiele lat.

Trudno jest być wizjonerem

Analizując nowinki technologiczne i gadżety XX wieku można odnieść wrażenie, że ówcześni projektanci i wizjonerzy nie mieli niemal żadnych oporów. Chociaż efekty niektórych prac z naszej perspektywy można skwitować jedynie uśmiechem politowania, to na ogromny szacunek zasługują projekty próbujące wyprzedzić swoje czasy.

Jak to jednak z wizjonerstwem bywa, często wyjątkowe nasienie pada na szalenie niekorzystny grunt. Przyczyn można doszukiwać się w wielu aspektach - czasem problematyczny jest aktualny poziom technologii, innym razem niezrozumienie rynku i potrzeb klientów. Obydwa te czynniki miały miejsce w przypadku firmy Polaroid i jej projektu Polavision. Dziś nazwalibyśmy to patrzeniem 40 lat w przód, wówczas projekt okrzyknięto klapą.

Reklama

Śmieszne filmiki w czasach kliszy

Pod koniec lat 70. ubiegłego wieku na rynku ukazał się produkt niecodzienny, żeby nie powiedzieć niezwykły. Ręczna kamera Polavision od firmy Polaroid pozwalała rejestrować wideo tu i teraz, zapisując obraz na kliszy 8mm. Na czym polegała rewolucja? Była nią natychmiastowość - całość nagrania była przetwarzana wewnątrz urządzenia i lądowała na specjalnej kasecie z otworem, poprzez który światło wyświetlało obraz na ekranie dedykowanego odbiornika.

Należało umieścić ją w specjalnym ekranie, który jako jedyny umożliwiał odczyt obrazu. Bez udawania się do ciemni, zabawy z chemikaliami i długiego czasu oczekiwania - natychmiastowy film wideo dostępny dla każdego i to na długie dekady przed wynalezieniem technologii cyfrowej w urządzeniach codziennego użytku. Jakim cudem mogło się to nie udać i gdzie tkwił haczyk?

Dzieło, za które odpowiadał Edwin H. Land, założyciel firmy Polaroid, było przejawem nie tylko finezji inżynierów ery analogowej, lecz również potworkiem opatrzonym całą gamą wad i problemów. Na pozór kamera Polavision wydawała się czymś genialnym, wszak pozwalała użytkownikowi pominąć cały proces wywoływania filmu. W rzeczywistości jednak nie było tak kolorowo.

Polavision, czyli klisza pełna problemów

Kolorowa była natomiast sama klisza. Szerokość 8mm była standardowym rozmiarem, a barwy udawało się osiągnąć dzięki nałożeniu na jej powierzchnię odcienia szarości i trójkolorowych filtrów, które ostatecznie generowały obraz. Ten wyglądał jednak bardzo źle - głównie przez niską czułość na światło. Ręczna kamera Polavision pozwalała na rejestrowanie obrazu z czułością 40 punktów ASA, co można przełożyć na 40 ISO. 

Dla porównania, we współczesnych aparatach cyfrowych domyślna najniższa wartość tego parametru wynosi 100, rzadziej 50. Wówczas konieczne jest stosowanie dłuższego czasu naświetlania i jasnego obiektywu, a to było w przypadku wynalazku Polaroida niemożliwe. Dla przykładu tak wygląda zdjęcie z ISO na poziomie 2000 i czasem naświetlania 1/400 sekundy z odpowiednio domkniętą przysłoną:

Efekt końcowy w postaci filmów z Polavision pozostawiał wiele do życzenia. Mroczne i niezbyt wyraźne obrazy nijak nie nadawały się do tworzenia rodzinnych pamiątek, czy nawet nagrywania wewnątrz domowych pomieszczeń z uwagi na słabe oświetlenie. Problemem był też dźwięk, a w zasadzie jego brak, ponieważ tego kamera nie rejestrowała. Sam film nie szczycił się też długością, bo mógł trwać maksymalnie niecałe 3 minuty.

To w zestawieniu z kasetą jednokrotnego użytku sprawiło, że poręczność całego urządzenia (nawet takiego, jak ręczna kamera) w zasadzie nie istniała. Korzystać można było jedynie z dedykowanych nośników (nieco węższych od konkurencyjnych odpowiedników), a odtwarzanie było możliwe jedynie z poziomu specjalnego, dedykowanego do tego celu ekranu firmy Polaroid. Niezbędnik filmowca prezentował się następująco:

Wtopa okupiona posadą

Edwin H. Land mocno wierzył w swój projekt, w przeciwieństwie do klientów, którzy nie chcieli korzystać z jego urządzenia. Niezliczone głosy krytykujące jakość obrazu i koszt całego procesu były całkowicie uzasadnione. Polavision sprawiła, że firma Polaroid znalazła się na skraju upadku, tracąc przy tym prawie 70 milionów dolarów w ciągu zaledwie 2 lat. W przeliczeniu dziś strata ta warta byłaby prawie 250 milionów, a więc ćwierć miliarda.

Z racji odniesienia kompletnej porażki, Land zrezygnował ze swojej posady w firmie, co nikogo nie dziwiło. Większość współpracowników i udziałowców kategorycznie odradzała mu brnięcie w projekt, który bardzo szybko okazał się finansową klapą. Ale czy można mówić o porażce technologicznej?

Biorąc pod uwagę dalszy rozwój technologii nagrywania wideo, niekoniecznie, wszak ten nastąpił w zasadzie w kierunku wskazanym przez Polaroid za sprawą kamery Polavision. Zresztą, decyzja o rozpoczęciu projektu była wówczas w pełni uzasadniona. Mieliśmy już natychmiastowe zdjęcia, dlaczego zatem nie pokusić się o film? Mając jednak przywilej w postaci patrzenia na sprawę z perspektywy wiemy, że na wielu poziomach produkt okazał się kompletnym niewypałem.

Na nasze szczęście, idea natychmiastowych filmów przetrwała i jeszcze w latach 80. została przez Polaroid rozwinięta. Firma odrodziła się niczym feniks z popiołów i próbowała dalej podbijać rynek bardziej przemyślanymi produktami. Dziś nagrywanie filmów dostępne jest z poziomu smartfona - i nie potrzeba do tego ani zewnętrznych ekranów, ani odporności na brak dźwięku czy ciemny obraz.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Polaroid
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy