Chcieli naprawić warty milionów dolarów akcelerator. Wpuścili tam fretkę

Ledwie zbudowany i warty miliony dolarów akcelerator cząstek nie chciał działać. Inżynierowie postanowili naprawić go przy pomocy żywej fretki.

Wyobraź sobie minę fizyków, którzy po wybudowaniu wartego 250 milionów dolarów akceleratora cząstek odkrywają, że nie działa. Ta historia wydarzyła się naprawdę w 1971 roku w Narodowym Laboratorium Przyspieszania Cząstek Elementarnych znanym obecnie jako Fermilab - amerykańskim ośrodku badań w Batavii w pobliżu Chicago. W Fermilabie mieści się jeden z najpotężniejszych akceleratorów cząstek - Tevatron. To, z grubsza ujmując, taki amerykański CERN.

Akcelerator cząstek od początku odmawiał współpracy

Perspektywy naukowe były niezwykle obiecujące. Jeszcze pachnący nowością sprzęt składał się z niespełna 6,5-kilometrowej rury, wzdłuż które rozmieszczono 1014 potężnych magnesów, które miały pozwolić na sterowanie i przyspieszanie protonów do energii  200 miliardów elektronowoltów.

Reklama

Sześć dni po zainstalowaniu ostatniego magnesu w dwóch elementach stwierdzono zwarcie. Nie była to lekka sprawa - większość z nich miała około 6 metrów długości i ważyła 12,5 tony. Po wymianie okazało się, że... trzeba wymienić kolejne i tak kilkukrotnie (czyżby tu należało szukać początków żartów i memów o amerykańskich naukowcach?). W sumie w obiekcie wymieniono około 350 magnesów.

Po długich poszukiwaniach zespół ostatecznie zlokalizował problem z zanieczyszczeniem. Wewnątrz akceleratora zostały drobne opiłki metalu. Problem był w tym, że rura miała średnicę piłki tenisowej, nie mówiąc już o jej długości. Jeden z fizyków zaproponował, aby przeciągnąć magnes, który by zebrał te opiłki, ale nie było zbyt wielu chętnych do tego. Wszyscy za to przyklasnęli pomysłowi brytyjskiego fizyka Roberta Sheldona.

Gdzie fizyk nie może, tam fretkę pośle

Zainspirował się myśliwymi w jego rodzinnych okolicach Yorkshire, którzy wykorzystywali fretki do płoszenia królików, na które polowali. Po prostu wpuszczali je do króliczych nor. Fretki lubią schodzić do nor, więc nie byłoby problemu ze wpuszczeniem ich do nawet długiego tunelu. Główny projektant głównego pierścienia Wally Pelczarski skontaktował się z farmą w stanie Minnesota i poprosił o najmniejszą fretkę, jaką mieli. Za 35 dolarów wysłali 40-centymetrową Felicię. Inżynierowie wyszkolili ją, aby przemieszczała się przez ciemne tunele i przystąpili do czyszczenia.

Aby pozbyć się opiłków, ale nie pobrudzić dodatkowo tunelu Felicia otrzymała pieluchę. Dodatkowo wyposażono ją w uprząż, do której przymocowano sznurek, na końcu którego zamocowano nasączony płynem czyszczącym wacik, który później ludzie przeciągali w celu usunięcia zanieczyszczeń. Szybko przebiegała przez 300-metrowy odcinek, w nagrodę otrzymując kurczaka, wątróbkę rybie głowy i mięso do hamburgerów.

Ostatecznie okazało się, że to nie opiłki były głównym winowajcą, a słabej jakości połączenia miedzianych przewodów chłodzonych wodą. Ale za to fizycy mieli swojego pracowniczego zwierzaka, którego wyjątkowo polubili. Niestety dzielna fretka nie pożyła zbyt długo z powodu pęknięcia ropnia w przewodzie pokarmowym.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Fizyka | akcelerator cząstek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy