Jak USA i ZSRR budowały atomowe samoloty

W latach zimnej wojny zarówno Stany Zjednoczone, jak i Związek Radziecki pracowały nad zbudowaniem bombowców o napędzie atomowym. Plany były ambitne, ale żadnej ze stron nie udało się stworzyć w pełni funkcjonalnej maszyny. Projekty okazały się zbyt skomplikowane.

Pierwsi zaczęli Amerykanie, którzy program budowy atomowego samolotu zapoczątkowali już w roku 1946. Na początku lat 50. firma General Electric otrzymała od Komisji Energii Atomowej zlecenie opracowania reaktora atomowego, który nadawałby się do zainstalowania na pokładzie bombowca. Producentom lotniczym - firmom Convair i Lockheed – powierzono natomiast przygotowanie odpowiedniego samolotu. Sukces odniósł Convair, który do celów projektu przystosował największy wówczas bombowiec na świecie - B-36 Peacemaker. Prototypowa maszyna otrzymała oznaczenie X-6.   

Reklama

Za duży, za ciężki, za gorący

Specjaliści pracujący nad projektem od samego początku napotkali jednak poważne problemy techniczne. Największe trudności dotyczyły budowy odpowiedniego reaktora i jego ekranowania, czyli zabezpieczenia załogi samolotu przed zabójczymi skutkami promieniowania. Inżynierowie rozważali dwa warianty. Pierwszy zakładał otoczenie reaktora betonową powłoką o grubości do 3 m i wadze… 200 ton. Takiego ciężaru nie był jednak w stanie unieść żaden z ówczesnych bombowców, więc pomysł szybko umarł śmiercią naturalną. Druga opcja przewidywała ekranowanie przy pomocy ściany o grubości 1 metra i masie „tylko” 50 ton. Takie rozwiązanie było bardziej realistyczne, ale pojawił się inny problem dotyczący reaktora. Podczas pracy wydzielał on temperaturę, która znacznie przekraczała 1000 stopni Celsjusza. 

Ostatecznie skonstruowano reaktor chłodzony wodą oraz powietrzem tłoczonym przez 4 silniki odrzutowe. Całość ważyła prawie 60 ton, z czego 27 przypadało na osłonę. Właściwe silniki - te, dla których źródłem napędu była energia dostarczana przez reaktor – umieszczone zostały z kolei w luku bombowym. Wystawały one nieco poza obrys kadłuba, więc przeznaczono dla nich również podwieszane gondole. Bardzo ważnym elementem konstrukcji była też gruba na ok. 10 cm płyta ze stali i ołowiu, której zadaniem było dodatkowe zabezpieczenie kabiny załogi przed promieniowaniem.  

Do roku 1956 X-6 odbył 47 lotów testowych. W ich trakcie okazało się, że zainstalowane na pokładzie osłony wcale nie zatrzymują promieniowania i szkodzi ono nie tylko lotnikom, lecz również niektórym mechanizmom samolotu. Projekt generował też ogromne koszty, a nie było żadnej gwarancji, że zakończy się sukcesem. W tej sytuacji amerykańskie lotnictwo musiało porzucić plany zbudowania atomowego samolotu i X-6 trafił na złom.    

Doświadczenia radzieckie

Z ambitnym zadaniem skonstruowania atomowego bombowca zmierzyli się również Rosjanie. W ZSRR prace nad taką maszyną rozpoczęły się dopiero na początku lat 60. z inicjatywy samego Nikity Chruszczowa. Radzieccy konstruktorzy postanowili wykorzystać do prób specjalnie przebudowaną wersję bombowca Tu-95, noszącą oznaczenie Tu-119. Na jego pokładzie zainstalowano dwa silniki turbośmigłowe oraz dwa silniki przepływu bezpośredniego napędzane przez reaktor atomowy. Rosjanie nie trudzili się jednak zbytnio z budową osłon i ten ostatni pozbawiony został właściwie wszelkiej ochrony antyradiacyjnej. Sowiecka maszyna odbyła ok. 40 lotów, podczas których napromieniowaniu ulegała nie tylko załoga samolotu, lecz również jego otoczenie. Wszystko przez radioaktywne powietrze, które wydostawało się na zewnątrz przez dysze silników. Program został zarzucony, lecz jego cenę zapłacili uczestniczący w nim lotnicy. Po upadku ZSRR wyszło na jaw, że z dwóch załóg testowych Tu-119 przeżyły tylko 3 osoby. Pozostali zmarli na skutek napromieniowania.   

AN

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zimna wojna | Tu-95
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy