Sygnalista ujawnia: Świadomie dostarczaliśmy Boeingowi wadliwe części

Kolejny dzień, kolejna wpadka Boeinga, bo jak inaczej określić awaryjne lądowanie transportowego 767 na lotnisku w Stambule oraz nowe informacje od sygnalisty sugerujące, że samoloty giganta powstawały z części wykazujących poważne wady.

Ostatnie miesiące to nieustające pasmo porażek Boeinga, które zaczęło się na początku tego roku. Najpierw gigant był głośno krytykowany za skandale, które wyszły na jaw po tragicznej śmierci jego byłego pracownika i sygnalisty Johna Barnetta, a później poznaliśmy wyniki sześciotygodniowego audytu, który po wydarzeniach ze stycznia tego roku zdecydowała się przeprowadzić Federalna Administracja Lotnictwa (FAA).  

Warto tu przypomnieć, że chodzi o lot Boeinga 737 Max 9, należącego do linii lotniczych Alaska Airlines, podczas którego doszło do oderwania panelu zaślepiającego miejsce na opcjonalne drzwi ewakuacyjne, w efekcie czego w lecącym samolocie powstała duża dziura, a kabina uległa rozhermetyzowaniu. Na początku kwietnia doszło do podobnego wydarzenia, a mianowicie podczas lotu Boeinga 737-800 obsługiwanego przez Southwest Airlines odpadła pokrywa silnika i uderzyła w klapę skrzydła. Nie dalej jak wczoraj oglądaliśmy też awaryjne lądowanie transportowego 767 na lotnisku w Stambule, który dosłownie tarł podwoziem o płytę lotniska, bo nie otworzyły mu się przednie koła.

Reklama

Mrożące krew w żyłach loty Boeinga

I w obliczu wyników wspomnianej kontroli u Boeinga i jego kluczowego dostawcy, Spirit AeroSystems, trudno się temu dziwić. Okazało się bowiem, że obie firmy zdają się chodzić na produkcyjne skróty, narażając bezpieczeństwo pasażerów. Kontrola wykazała całą listę niepokojących spraw i uchybień, np. mechaników używających karty-klucza hotelowego do sprawdzenia uszczelek drzwi oraz płynu do naczyń jako prowizorycznego smaru podczas montażu drzwi. 

Mało? Na początku kwietnia za sprawą The New York Times dowiedzieliśmy się, że inny sygnalista, inżynier Sam Salehpour, złożył w styczniu skargę, w której informował, że Boeing poszedł na skróty przy produkcji odrzutowców 777 i 787 Dreamliner, a ryzyko może stać się katastrofalne w miarę starzenia się samolotów. Teraz zaś swoje dołożył jeszcze inny sygnalista, a mianowicie Santiago Paredes, który pracował dla Spirit AeroSystems jako kontroler jakości.

Boeing wiedział, że dostaje wadliwe części

W ekskluzywnym wywiadzie dla brytyjskiego BBC i amerykańskiego CBS przyznał, że jego firma dostarczała Boeingowi wadliwe części i często znajdował "do 200 defektów w częściach przygotowywanych do wysyłki". Mężczyzna twierdzi, że kadłuby produkowane przez największego dostawcę Boeinga regularnie opuszczały fabrykę z poważnymi defektami, a jego samego nazywano "spowalniaczem" i próbowano nakłonić do mniej rygorystycznych kontroli, kiedy zwracał na to uwagę podczas swojej pracy w firmie w latach 2010-2022.

Spirit AeroSystems oczywiście nie zgadza się z tymi zarzutami, ale biorąc pod uwagę przywoływany już audyt FAA i wytknięte w nim niedociągnięcia firmy, trudno oprzeć się wrażeniu, że coś może być na rzeczy. Boeing nie zdecydował się z kolei skomentować sprawy, ale wiadomo, że wcześniej zgodził się zapewnić wsparcie finansowe Spirit AeroSystems i prowadzi rozmowy w sprawie odkupienia swojej byłej spółki zależnej.

To wiele mówiące posunięcie, które wcale nie dziwi sygnalisty, bo jak dodaje Peredes (swoją drogą były technik Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, więc z pewnością zna się na swojej pracy), obie firmy zdawały sobie sprawę ze skali problemu wad i był on omawiany na cotygodniowych spotkaniach inspektorów jakości. Podobnie zresztą jak szeregowi pracownicy, bo jak przekonuje, dopóki nie zaczął pracy w Spirit, nie spotkał wielu ludzi, którzy bali się latać, a potem wszystko się zmieniło:

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy