Wojna o Arktykę

Rosyjski kompleks „Arktyczna koniczynka” na archipelagu Ziemia Franciszka Józefa /materiały prasowe
Reklama

Miliardy baryłek ropy naftowej i metrów sześciennych gazu – pod lodowym pancerzem Arktyki kryje się prawdziwy skarb. Kto po niego sięgnie? Odpowiedź na to pytanie może być bliższa, niż nam się wydaje...

Orędzie prezydenta Federacji Rosyjskiej było krótkie. Obwieszczał on, iż - mając na uwadze niezbywalne prawa swego narodu do korzystania z surowców naturalnych leżących w obszarze szelfu kontynentalnego i powołując  się na Konwencję Narodów Zjednoczonych o prawie morza - włącza do rosyjskiej strefy ekonomicznej nowe tereny. Chodziło o cały obszar od północnych wybrzeży Rosji aż do bieguna. Władimir Putin ogłosił światu,że od tego dnia 60 procent Oceanu Arktycznego (w tym także żeglowne Przejście Północno-Wschodnie między Europą a Pacyfikiem) podlegać będzie kontroli wojskowej. Nie zapomniał dodać, że każda próba agresji wobec jej suwerennych oraz zgodnych z prawem międzynarodowym działań w Arktyce spotka się ze zdecydowana odpowiedzią - do użycia środków nuklearnych włącznie...

Reklama

Tymczasem wojska rosyjskie, które właśnie odbywały "rutynowe" ćwiczenia pod nazwą Lodowa Tarcza na Dalekiej Północy, przystąpiły do działania.Arktyczna Brygada Specjalna przerzuciła swe siły z Ziemi Franciszka Józefa i zajęła pozycje na północny wschód od Spitsbergenu i w rejonie bieguna. Czternasta Brygada Specjalna z Ziemi Północnej prze transportowała się o 200 kilometrów na południowy wschód od wojsk lewej flanki i rozpoczęła budowę prowizorycznych baz. Siły 85 Dywizji Zmechanizowanej rozwinęły pozycje na północny wschód od Wysp Nowosyberyjskich, kontrolując ruch statków przez Cieśninę Beringa. Tysiące żołnierzy w specjalnych białych uniformach pozwalających na działanie w temperaturze do minus 50 stopni Celsjusza zostało przerzuconych śmigłowcami oraz samolotami transportowymi lądującymi wprost na lodzie do wyznaczonych wcześniej przez zwiad geologiczny miejsc. Były one położone nad najbardziej obiecującymi złożami ropy naftowej i gazu. Wkrótce żołnierze odebrali zrzuty sprzętu oraz pojazdów.Z rykiem silników w śnieżną biel ruszyły skutery, transportery opancerzone i śniegołazy, aby zabezpieczyć przyczółki powstających baz.

W tym samym czasie przez pole lodowe Oceanu Arktycznego mozolnie przerąbywały się do nich lodołamacze atomowe, za którymi ciągnęły okręty z portu wojennego na Kamczatce,konwoje z zaopatrzeniem oraz specjalne statki, o których było wiadomo tylko tyle, że przy wykorzystaniu zdalnie sterowanych robotów potrafią podnosić z dna morskiego bryły klatratów metanu. Cały obszar pod czapą lodową Arktyki przeczesywało ponad 30 okrętów podwodnych Floty Północnej. W drodze znajdował się już także Akademik Łomonosow - statek zwany pływającą elektrownią atomową.Jego zadaniem było zapewnienie energii elektrycznej i ogrzewania pierwszym osiedlom na ruchomym lodzie oraz platformom wydobywczym. Odpowiedzi wojsk NATO nie zanotowano - i tak zresztą nie dysponowały w tamtym rejonie żadnymi jednostkami szybkiego reagowania. Polityczna i gospodarcza mapa świata nadawała się do gruntownej przeróbki...

Bardzo zimna wojna

Czy przedstawiony wyżej scenariusz wydarzeń to tylko political fiction? W opinii wielu komentatorów ostatnich wydarzeń na świecie - z pewnością nie. Prezydent Rosji to wytrawny gracz, jeśli idzie o cele strategiczne, a odbudowa przez niego pozycji tego państwa jako światowego mocarstwa dobitnie świadczy, że dopóki będzie u steru władzy, Kreml nie wyrzeknie się inwestowania w "bezpieczną przyszłość". A kluczem do niej wydaje się właśnie Arktyka, która na dnie oceanu kryje do 20 proc. światowych zasobów ropy naftowej oraz do 30 proc. gazu ziemnego. Bonusem są złoża metanu uwięzionego w krystalicznych klatkach zwanych klatratami. To wisienka na torcie dla tego, kto znajdzie sposób na podnoszenie ich z głębokości paru kilometrów. Podobno Rosjanie przeprowadzili już udane próby... 

Destabilizacja wschodniej Ukrainy? Kontrola nad rozwojem konfliktu w Syrii? To nie są cele długofalowej polityki Władimira Putina, a raczej zasłona dymna dla misji, jaką wyznaczył sobie w służbie Wielkiej Rosji: zabezpieczenia jej imperialnych interesów na co najmniej kilka najbliższych dekad. Federacja nie jest światowym gigantem, jeśli idzie o nowoczesne technologie, nie imponuje produkcją rolniczą, ale ma przecież jeden atut, który sprawia, że wciąż należy do militarnych i gospodarczych potęg współczesnego świata: jej ziemie kryją wielkie bogactwo złota, diamentów, a przede wszystkim ropy i gazu. 

Te dwa ostatnie surowce jeszcze przez długie lata będą arcyważne, ale... kiedyś się wyczerpią! Dlatego też, aby zapewnić sobie argumenty do rozmów z partnerami, a państwowej kasie stały dopływ dewiz na sfinansowanie m.in. wyposażenia dla armii, Rosja musi znaleźć nowe źródło eksploracji surowców. A to leży na wyciągnięcie ręki!

Flaga pod biegunem

Pierwszy krok do mroźnej inwazji Federacja przeprowadziła już jedenaście lat temu. Wysłała wówczas w rejon bieguna północnego ekspedycję Arktyka 2007. Jej zadaniem było przeprowadzenie badań, dowodzących, że Grzbiet Łomonosowa - ciągnące się na 1800 kilometrów wypiętrzenie dna Oceanu Arktycznego - jest przedłużeniem rosyjskiego szelfu kontynentalnego. Jakie to ma znaczenie? Ogromne! Gdyby udało się to potwierdzić, większa część Arktyki zaczęłaby zgodnie z międzynarodowym prawem stanowić wyłączną strefę ekonomiczną Federacji Rosyjskiej. Drugiego sierpnia na dnie morza pod biegunem północnym ramię batyskafu Mir-1 umieściło wykonaną z tytanu flagę Federacji Rosyjskiej - to aż nazbyt czytelny symbol. Trzy tygodnie później rosyjski Instytut Geologii Oceanów oświadczył, że dysponuje naukowymi dowodami na "rosyjskość" Arktyki. - Mamy wszelkie dane po temu, aby złożyć wniosek przyznający nam prawo do 1,2 miliona kilometrów kwadratowych Oceanu Arktycznego - oświadczył w 2015 roku rosyjski minister bogactw naturalnych i ekologii Siergiej Donskoj.

I co? I nic! Inne państwa, których terytoria leżą w granicach Arktyki, tj. USA, Kanada, Norwegia oraz Dania (z racji zwierzchności terytorialnej nad Grenlandią), wyraziły swój sprzeciw, a jedynie Kanada zapowiedziała stworzenie w tej sytuacji bazy wojskowej na należącej do niej Ziemi Baffina. Gotowość bojową ma osiągnąć w najbliższych latach, tymczasem Rosjanie dysponują rozlokowanymi na wyspach arktycznych kilkoma bazami utrzymywanymi w pełnej gotowości, regularnie przeprowadzają tam ćwiczenia, a na Ziemi Franciszka Józefa zbudowali właśnie ogromnym nakładem kosztów tzw. Koniczynę - kompleks wojskowy ze stałym kontyngentem 150 żołnierzy wyposażonych w specjalne pojazdy i nowoczesną broń. Czy można ich jeszcze powstrzymać? - Jeśli rywalizacja o Arktykę to mecz bejsbolowy, Amerykanie są nieobecni nie tylko na boisku czy choćby widowni, ale nawet na parkingu przy stadionie - ostrzegał w rozmowie z "Newsweekiem" kontradmirał Straży Wybrzeża Gene Brooks.

Imperium kontratakuje

Aby urzeczywistnić swój plan podboju Arktyki, Rosja z żelazną konsekwencją przygotowuje od lat program umożliwiający jej niemal natychmiastowe przejęcie spornych terenów. A wszystko zdaje się sprzyjać tym zamiarom - łącznie ze zmianami klimatycznymi. Globalne ocieplenie sprawia, że skorupa lodowa na Oceanie Arktycznym robi się coraz cieńsza - a tym samym łatwiejsza do pokonania. "Od lat 70. stopniała o trzy czwarte, a tylko w ostatnich latach Arktyka traci ponad 70 mld ton lodu rocznie" - czytamy w analizie Obserwatora Finansowego NBP. To sprawiło, że podjęta została decyzja o modernizacji floty lodołamaczy o napędzie atomowym - potężnych statków mogących dopłynąć aż do bieguna. Starsze jednostki poszły na złom, a do trzech znajdujących się w służbie kolosów już wkrótce dołączą supernowoczesne okręty Arktika, Sibir oraz Ural o długości ponad 173 metrów, wyporności 33 tys. ton i zdolności kruszenia pokrywy lodowej sięgającej do czterech metrów. - Takie lodołamacze otwierają zupełnie nowe możliwości w zakresie zapewnienia obrony kraju oraz w rozwiązywaniu ekonomicznych zadań. Zajmą się przeprowadzaniem statków przewożących surowce węglowodorowe - oświadczył z dumą dyrektor generalny Rosatomu Siergiej Kirijenko. W tej dziedzinie Rosjanie są niekwestionowanymi liderami: łącznie z konwencjonalnie napędzanymi jednostkami posiadają 31 arktycznych lodołamaczy (11 kolejnych jest planowanych). Dla porównania: Amerykanie mają zaledwie trzy.

Kim są "Białe Ludziki"

Tak na Dalekiej Północy nazywa się rosyjskich żołnierzy jednostek specjalnych ubranych w nowoczesne, polarne uniformy. To oni, w razie inwazji, są w stanie w ciągu parudziesięciu godzin opanować wszystkie newralgiczne punkty. Wiadomo, że zarówno Syberyjski, jak i Dalekowschodni Okręg Wojskowy dysponują trzema brygadami specjalnymi (nazywanymi potocznie arktycznymi), które są szkolone do błyskawicznego działania w warunkach polarnych, a w pobliżu granicy z Finlandią stacjonuje brygada arktycznej piechoty zmotoryzowanej.

To w sumie kilkanaście tysięcy żołnierzy wyposażonych w specjalne pojazdy: skutery śnieżne, śniegołazy, poduszkowce, ogromne ciężarówki i dwuczłonowe transportery gąsienicowe, a także helikoptery przystosowane do ekstremalnie niskich temperatur. Używają oni również tradycyjnych metod poruszania się po lodzie i śniegu, takich jak psie czy reniferowe zaprzęgi. Siły lądowe i powietrzne wspomagane są przez Flotę Północną, posiadającą ok. 90 jednostek bojowych (w tym 27 atomowych okrętów podwodnych), 170 samolotów oraz 80 śmigłowców. - Stany Zjednoczone mają zaledwie jeden okręt przystosowany do operowania na wodach Arktyki, a Rosja ma ich czterdzieści i przygotowuje kolejnych jedenaście - ostrzega Andrew Foxall z Towarzystwa Henry’ego Jacksona. Czego jeszcze brakuje w tej układance? Baz, zapewniających zaopatrzenie, sprzęt oraz bezproblemowy transport. 

W Arktyce w najbliższym czasie powstanie sześć kolejnych, które wraz z istniejącymi utworzą sieć składającą się z 13 powietrznych i 10 radiolokacyjnych stacji wojskowych. Jeżeli przyjrzymy się najnowszej, zbudowanej na Ziemi Franciszka Józefa, to łatwo zrozumiemy, że żarty się skończyły. To konstrukcja rodem z "Gwiezdnych wojen" i walk o lodową planetę Hoth. - Arktyka ma strategiczne znaczenie dla Rosji - powiedział w wywiadzie dla "The Times" Igor Korotczenko z moskiewskiego dziennika "Nacjonalnaja oborona". - Warunki, szczególnie w zimie, są bardzo ciężkie, dlatego te nowe bazy pozwolą rosyjskim żołnierzom na przebywanie w tym rejonie przez cały rok i kontrolowanie przestrzeni powietrznej w obrębie setek kilometrów.

Koło fortuny

Wielu obserwatorów sądzi, że wobec rosyjskiej demonstracji siły wszyscy zainteresowani będą starali się utrzymać swoje pozycje w tzw. sektorach. To mające kształt trójkąta strefy jurysdykcji o dwóch krańcach znajdujących się na zewnętrznych punktach (najdalszych) granic lądowych danego państwa ze szczytem na biegunie północnym. Pomysł takiego podziału Arktyki nie podoba się właściwie nikomu, ale może zostać odrestaurowany, przynajmniej w okrojonym wymiarze. No bo jak inaczej rozstrzygnąć spór geologów dotyczący tego, przedłużeniem czyich interesów gospodarczych ma być wspomniany Grzbiet Łomonosowa? Konwencja Narodów Zjednoczonych o prawie morza otwierałaby państwu o tak wyznaczonej granicy szelfu drzwi do prawdziwego skarbca. Rzecz jednak w tym, że nikt w ONZ nie chce w tej sprawie zająć jednoznacznego stanowiska, a USA konwencji nie ratyfikowały, więc i tak nie są do niczego zobowiązane. Arktyka podzielona na strefy wygląda jak nierówno pokrojony tort albo kolorowe koło fortuny. Jeżeli Rosja uzna, że czas sięgnąć po "swoje", może zastosować dla usankcjonowania ekspansji oba argumenty: obszarów ekonomicznych z włączeniem szelfu kontynentalnego oraz stref jurysdykcji. Wtedy fortuna uśmiechnie się do niej - i to bardzo szeroko.

Artykuł pochodzi ze Świata Wiedzy - sprawdź spis treści nowego numeru

Świat Wiedzy
Dowiedz się więcej na temat: Arktyka | Rosja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy