Pomagaj, ale uważaj

Internauci bardzo aktywnie włączyli się w akcję pomocy ofiarom kataklizmu, jaki 26 grudnia 2004 roku dotknął mieszkańców i turystów przebywających w Azji Południowo-Wschodniej. W sieci organizowane są zbiórki pieniężne na pomoc poszkodowanym, powstały także serwisy, pomagające w uzyskaniu informacji o zaginionych lub umożliwiające ich odszukanie . Niestety - tak jak przy każdej pięknej akcji - i tu znalazły się czarne owce, próbujące wykorzystać cudzą tragedię do swoich niecnych celów. Co robić, aby nasze dobre serca, nasza ofiarność i pieniądze nie padły łupem oszustów, a trafiły do tych, którzy ich naprawdę potrzebują?

"Próby internetowych oszustw nie powinny powstrzymywać nas przed pomaganiem potrzebującym, jednak jeśli zdecydujemy się podać w internecie np. numer karty kredytowej, musimy to robić z należytą ostrożnością" - uważa Iwona Koźlik z katowickiej firmy Dagma, zajmującej się bezpieczeństwem sieci. Przede wszystkim musimy jednak wiedzieć, jakich metod chwytają się internetowi oszuści...

Przykładów jest wiele, podajmy kilka - z ostanich dni. Niejaki Josh Kaplan, podszywając się pod organizację charytatywną, wyłudził chwytliwą domenę "tsunamirelief.com" i wystawił ją na sprzedaż w internecie, a 40-letni Anglik podszył się pod brytyjskie MSZ i wysyłał do osób poszukujących poszkodowanych przez tsunami krewnych informacje o tym, że ich bliscy nie żyją. Po co to robił? Nie wiadomo.

Reklama

Autor innej fałszywej informacji podszył się pod oddział międzynarodowej organizacji charytatywnej Oxfam. W e-mailu oszust apeluje o przesłanie pieniędzy na konto w banku w Hiszpanii. Konto to nie ma jednak nic wspólnego z organizacją Oxfam, która już powiadomiła o sprawie amerykańską policję i wystosowała oficjalne ostrzeżenie.

Autor kolejnego internetowego "łańcuszka" podaje się za syna indonezyjskiego właściciela sklepu spożywczego, który miał zginąć podczas grudniowego kataklizmu. Prosi o pomoc w odzyskaniu oszczędności ojca w wysokości 3,2 mln euro z banku w Holandii, a za pomoc oferuje pewien procent od tej sumy. Oszust ten usiłuje wyłudzić dane na temat cudzych kont bankowych, numerów kart czy adresów.

Jeszcze inni żerują na uczuciach...

W sieci wciąż krąży e-mail o małym chłopcu, który poszukuje rodziców. Do "łańcuszka" dołączone jest zdjęcie. Wszystko pięknie, tyle tylko, że rodzina małego Szweda już dawno go zidentyfikowała, co sprawdziliśmy, dzwoniąc do szpitala, w którym chłopiec przebywał...

Nie wiadomo, jaki cel przyświeca autorom takich "łańcuszków". Niektórzy eksperci uważają, że mogą one zawierać kody wirusów. Inni twierdzą, że to "tylko" spam, pozwalający w prosty sposób zebrać miliony adresów e-mail, które później zostaną zawalone niechcianą treścią.

Należy także uważać na inne e-maile z załącznikiem lub linkiem, zachęcającym np. do obejrzenia zdjęć z miejsca tragedii, ponieważ załączone pliki mogą zawierać wirusy. Jeśli naprawdę chcemy pomóc ofiarom dramatu - nie odpowiadajmy na nieznane maile w tej sprawie, lecz korzystajmy z pośrednictwa znanych i sprawdzonych organizacji charytatywnych.

Wchodząc na strony takiej organizacji należy zawsze sprawdzić link pokazujący się w przeglądarce internetowej. Należy nabrać podejrzeń, gdy w oknie nie widać nazwy domeny, link jest nieznany lub różni się od tego wpisanego na stronie.

Jeśli nie będziemy ostrożni - możemy stać się ofiarą oszustów!

POINTA (08.01, 18.45): Do redakcji - 18 godzin po opublikowaniu tego tekstu (!!!) - nadszedł e-mail zaczynający się od słów: "Otrzymaliśmy e-maila z prośbą o rozpowszechnienie go w Internecie. Szpital w Phuket poszukuje rodziców 2-letniego chłopca - ofiary tsunami - znalezionego na Khoa Lak. Nie wiadomo, z jakiego kraju chłopiec pochodzi.... Z załącznikiem identycznym, jak ten w leadzie... Ech...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Co robić? | e-mail
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy