Mikrokataklizmy - jak działa fabryka tornad?
Niektóre fenomeny pogodowe są tak rzadkie, że nawet meteorolodzy przez całe swoje życie nie mają okazji ich zaobserwować. Tymczasem naukowcy oraz amatorzy wciąż odkrywają nowe zjawiska zachodzące w skali mikro na styku nieba i ziemi.
Miniaturowe tornada
Fotograf Bruce Omori był zdumiony, ale przytomnie naciskał spust migawki: - Jedno tornado za drugim wynurzało się z morza, do którego wpływała rozżarzona lawa. Coś takiego udaje się zobaczyć najwyżej raz w życiu - wspomina. Okazuje się bowiem, że tornada, aby się uformować, niekoniecznie potrzebują rozległych układów burzowych. Wystarczy, że spotkają się masy powietrza przemieszczające się w przeciwnych kierunkach. Gdy mieszają się ze sobą, tworzą wiry powietrza, które ulegają rozciągnięciu w pionie i przyspieszeniu. Małe wiry potrafią zamienić się wtedy w potężne trąby powietrzne. Takie zjawisko może w początkowej fazie potrzebować powierzchni nie większej od przydomowego ogrodu!
Pionowy huragan
Tu lot Delta 191, pada, ale wszystko jest w porządku - brzmi jeden z ostatnich komunikatów nadanych przez pilota Lockheed L-1011 przy podchodzeniu do lądowania w Dallas. Chwilę później nagłe uderzenie wiatru ciska maszyną o ziemię, ginie 137 osób...
Silne prądy zstępujące - określane też jako downburst lub microburst - są koszmarem pilotów. Wiatr o prędkości nawet 240 km/h wieje z góry na dół, prostopadle do ziemi i może spowodować katastrofę samolotu znajdującego się blisko powierzchni. Takie pionowe wichury powstają, gdy z chmury uwalnia się intensywny deszcz, także grad. Opadając przez położoną niżej warstwę suchego powietrza, grad topi się, a krople deszczu częściowo odparowują. To powoduje ochłodzenie powietrza znajdującego się wokół. Ów zimny pęcherz może następnie spaść z impetem przekraczającym siłę huraganu - ciągnąc za sobą strugi deszczu jak "bombę wodną". Aby uzyskać tak niszczycielską siłę, zjawisko to potrzebuje powierzchni kilku boisk piłkarskich.
Bomby lodowe
Kąpiący się uciekają z krzykiem na brzeg, połamane gałęzie spadają z drzew - od kilku sekund bomby lodowe (niektóre wielkości kurzych jaj) sieją grozę na dalekiej Syberii. Rzeka Ob wygląda na tym zdjęciu, jakby się zagotowała. Burze gradowe powstają z dużych chmur, w których cząstki lodu są wielokrotnie porywane w górę i w dół, coraz bardziej zwiększając swoje rozmiary. W niższych partiach jest cieplej, tam para wodna kondensuje na bryłkach lodu, by zamarzać na nowo w górze. Dopiero wtedy, gdy wiatr wiejący od dołu nie jest w stanie unieść ciężaru grudek lodu, spadają one z chmury w postaci gradu.
W pojedynczych przypadkach powstają w ten sposób kule o rekordowej średnicy 20 cm. Jednak już takie kilkunastocentymetrowe, jakie zdarzają się w Polsce, ważą nawet paręset gramów i spadają z prędkością 150 km/h. Tego rodzaju pociski są w stanie nie tylko przebić szyby okienne, ale też poważnie zranić człowieka. Niebezpieczeństwo burz gradowych polega na tym, iż zazwyczaj występują nagle i bez ostrzeżenia. Jeśli gradziny przekraczają wielkość siedmiu centymetrów, trafienie w głowę może zakończyć się śmiercią...
Hiperbłyski
Niewielu ludzi miało szansę podziwiać tzw. dżet. - A mnie tej nocy udało się zobaczyć od razu sześć, jeden po drugim! - mówi fotograf Jeff Miles. Oszołomiła go wyjątkowa forma błyskawic: również one pochodzą z chmur burzowych, nie wyrównują jednak nadmiaru ładunku z innymi chmurami lub powierzchnią ziemi, lecz z naładowaną elektrycznie warstwą plazmy wysoko w atmosferze. Dżety trwają nie dłużej niż sekundę i początkowo osiągają prędkość 180 000 km/h - taką, jak zwykłe błyskawice. W drodze do góry przyspieszają jednak do ponad 7 000 000 km/h, by ostatecznie się rozpaść. Typowy fioletowawy kolor zawdzięczają zjonizowanemu azotowi, który ulega w powietrzu elektrycznemu wzbudzeniu.
Fałszywy alarm
- Poluję na burze od ośmiu lat, ale dotąd nic nie wywarło na mnie takiego wrażenia - przyznaje fotograf Mike Olbinski. W amerykańskiej Dakocie Północnej zaobserwował tajemniczą i niezwykle rzadką formację chmur, która przed około 10 laty była jeszcze całkowicie nieznana: chmury unoszące się chaotycznie na tle nieba mienią się kolorami od fioletu poprzez zielony i niebieski aż po czerwony.
Między nimi przemykają błyskawice. Przypomina to wszystko scenę jak z horroru. Zjawisko zdecydowanie wymyka się klasycznej systematyce chmur, dlatego wprowadzono w niej nową pozycję - po raz pierwszy od ponad 60 lat. Tym, co odróżnia asperatus od "kuzynek", jest jej nierówna dolna krawędź, układająca się na tle nieba w kształt ogromnych fal. Prezentuje się niesamowicie groźnie - i kojarzy ze smaganą sztormem powierzchnią morza.