Internet nigdy nie będzie neutralny

Nie ochłonęliśmy jeszcze po kontrowersjach związanych z nowelizacją ustawy rtv, a wszystko wskazuje na to, że walka o neutralność internetu dopiero zaczyna się. Tak przynajmniej twierdzi, Lawrence Lessig, specjalista od prawa internetowego i autorskiego.

Lawrence Lessig nie jest przekonany, że zasada neutralności sieci utrzyma się na dalszą metę. Jego zdaniem winne są temu przede wszystkim instytucje regulacyjne. Jednak w tym roku zasada neutralności zaczęła drżeć w posadach. Sąd apelacyjny przychylił się do odwołania Comcastu: firma argumentowała, że FCC (amerykański odpowiednik polskiego UKE - organ kontrolujący m.in. internet) przekroczyła swoje uprawnienia.

Jednocześnie koncern Google, jeden z największych zwolenników zasady neutralności sieci, odwrócił się od niej przynajmniej w pewnym stopniu. Koncern z Mountain View uznał latem, że w sieciach bezprzewodowych neutralność nie powinna obowiązywać bezwarunkowo, ponieważ utrudnia ona zarządzanie ruchem. Aby lepiej wykorzystać szczupłe zasoby pasma, operatorzy bezprzewodowi chcą nadawać różne priorytety poszczególnym pakietom danych.

"Technology Review": Jakie korzyści z zasady neutralności sieci ma zwykły użytkownik?

Lawrence Lessig*: - Aby to zrozumieć, trzeba sobie najpierw uświadomić, że internet powstał przez przypadek. Cała masa specjalistów szukała płaszczyzny komunikacyjnej dla różnych platform systemowych. Nie mieli oni nic wspólnego z Google'em ani Microsoftem. Chcieli zbudować neutralną platformę transmisyjną, ale nie zamierzali jej kontrolować: miała się ona rozwijać tak, jak sobie tego będą życzyć jej użytkownicy.

Reklama

W sposób całkiem niezamierzony wraz z internetem stworzono idealne środowisko rozpowszechniania idei i innowacji. Każdy twórca może być pewien, że zdoła rozpropagować swoje pomysły i dzieła za pośrednictwem sieci i nie musi nikogo pytać o pozwolenie.

Jak rząd USA powinien wdrażać tę zasadę?

- Konieczne są regulacje, które będą blokować określone modele biznesowe. Idealnemu operatorowi infrastruktury sieciowej powinno chodzić o to, aby jak najszybciej i najtaniej przesłać jak największą liczbę bitów. Nie powinien on natomiast zadawać sobie pytania: "Jakie interesy mógłbym zrobić z Hollywood, aby dodatkowo wycisnąć z mojej rynkowej potęgi jeszcze większe zyski oprócz tych, które już teraz mam na przesyłaniu bitów?".

Taki idealny operator przypomina zakład energetyczny, który interesuje jedynie to, aby jak najtaniej sprzedać prąd klientowi. Problem jest taki, że kiedy już pozwoli się właścicielowi sieci uzyskać status monopolisty, to w pewnym momencie przyjdzie mu do głowy następująca myśl: "Nie chcę po prostu sprzedawać produktu. Zamierzam zarabiać pieniądze na tym, że kontroluję sieć".

Czy operatorzy mają wystarczająco dużo motywacji do tego, aby inwestować w sieci, jeżeli w biznesie infrastrukturalnym są jedynie usługodawcami?

- Na świecie wzrosła liczba operatorów, a wszyscy oni konkurują ze sobą w dziedzinie świadczenia określonej usługi. W Stanach Zjednoczonych zasada nieskrępowanego dostępu (zgodnie z którą operatorzy sieciowi muszą wynajmować łącza konkurentom) doprowadziła do powstania rynku, na którym działa 6000 providerów. Jeśli jednak takie bodźce nie wystarczą do tego, aby rozwijać publiczną infrastrukturę, trzeba pomyśleć o nowych impulsach. Mogą to być subwencje, które zawsze wspomagały rozwój infrastruktury. Autostrady i sieci cyfrowe pod tym względem niczym się od siebie nie różnią.

A czy dostawca internetu może żądać ode mnie więcej pieniędzy, kiedy zażyczę sobie większej przepustowości łącza?

- Tak.

To pasuje do analogii z zakładem energetycznym.

- Właśnie. Natomiast nie jest w porządku, gdy operator mówi do administratorów YouTube'a: "Będziecie musieli płacić, jeśli chcecie dostarczać materiały klientom mojej sieci". Kiedy nowa technologia wstrząsa rynkiem, następuje faza potężnej, produktywnej konkurencji, a później rynek ulega konsolidacji i w końcu zaczyna dochodzić do przejęć usługodawców. Taki proces jest nierzadko wspomagany przez umowy z rządem, a w ich wyniku powstają mono- i oligopole. Najlepszym przykładem jest radio.

Czy byłoby źle, gdyby AT&T w gęsto zaludnionych obszarach spowalniał przesyłanie klipów wideo na iPhone'y, aby w ten sposób zagwarantować, że klienci będą mogli wykonywać zwykłe rozmowy telefoniczne?

- Ingerencje w transmisję niezależne od treści albo od firm nie stanowią problemu. Wprawdzie nie są one także czymś pożądanym, ale jeśli ktoś mówi: "Obciążenie naszej sieci dochodzi do granic wytrzymałości, więc na jakiś czas przykręcimy śrubę aplikacjom zużywającym znaczną część pasma", to nie jest to jeszcze powód do zmartwień. Takie działania nie wiążą się z zawieraniem specjalnych umów z zewnętrznymi firmami i faworyzowaniem jednych przedsiębiorstw kosztem innych.

Natomiast problemy z przepustowością nie powinny prowadzić do przyjęcia postawy: "Nie będziemy się zastanawiać, co z tym zrobić, tylko odcinamy aplikacje albo określone pakiety". Przyszłość należy do sieci bezprzewodowych, więc trzeba myśleć o mechanizmach zwiększających przepustowość.

Regulatorzy w USA zmieniają zdanie co do neutralności sieci. Czy jest Pan pewien, że ta zasada się obroni?

- Nie. Regulatorzy przegapili właściwy moment. Wychodząc z tym tematem przed orkiestrę, dali operatorom czas na zyskanie poparcia polityków. Ci z kolei są w stanie zablokować przepisy gwarantujące neutralność sieci. A dostawcy łączy nie omieszkali przypomnieć demokratom i republikanom o pieniądzach wydanych na ich kampanie wyborcze.

-----

Lawrence Lessig - jeden z czołowych specjalistów od prawa internetowego i zagorzały obrońca neutralności - uważa takie stanowisko za dyskusyjne. Magazyn "Technology Review" przeprowadził wywiad z Lessigiem, szefującym ośrodkowi Edmond J. Safra Center for Ethics na Uniwersytecie Harvarda. Redaktorzy pytali o cechy idealnego operatora, monopole infrastrukturalne i specyfikę działania sieci bezprzewodowych.

HeiseOnline
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy