Mamy sposób na wirusy!

Wirusy, jakie krążą współcześnie w sieci, stanowią coraz powszechniejsze zagrożenie. Jak sobie z nimi radzić? Jak je wykrywać? Czy można robić to z wyprzedzeniem? Nasi eksperci do spraw bezpieczeństwa w sieci przygotowali dla Was specjalny serwis: wirusy.interia.pl Po wejściu na strony tego serwisu można uzyskać aktualizowany na bieżąco dostęp do informacji o zagrożeniu ze strony komputerowych robaków.

Wszystko zaczęło się od sfrustrowanego pracownika jednej z dużych amerykańskich firm produkujących oprogramowanie. Osobnik ten był dość zdolny, ale - swoim zdaniem - niedoceniany przez szefów. Poprosił zatem o podwyżkę i w odpowiedzi został zwolniony z pracy. Zemsta wyrzuconego była straszna. Wykorzystał bowiem opracowany przez naukowców z Harvardu "do celów dydaktycznych" i znany sobie kod, potrafiący się mnożyć, i dograł go do produkowanego przez swoją firmę programu, a następnie zaczął sprzedawać nielegalne kopie po cenie znacznie niższej od oryginału.

Reklama

Pierwsze wirusy były denerwujące i nieprzyjemne. Niespodziewanie bowiem wyświetlały na ekranie komunikat mówiący o tym, co zwolniony z pracy frustrat sądzi o swoich byłych pracodawcach. Nie czyniły jednak żadnej szkody w danych.

Ponadto zarażenie następowało po wczytaniu programu z zainfekowanej dyskietki. Gdyby się na tym skończyło - nie byłoby o czym pisać. Niestety, pomysł został "kupiony" przez jeszcze bardziej sfrustrowanych ludzi, którzy zaczęli go "udoskonalać"...

Kolejno powstałe wirusy zaczęły zakłócać pracę komputerów lub uszkadzać dane, znajdujące się na dyskach albo w pamięci komputera. Jednak wciąż nie można było mówić o epidemii. Aby złapać wirusa, trzeba było najpierw uruchomić na komputerze zarażoną dyskietkę.

Kolejne wirusy zaczęły gnieździć się w pamięci komputerów, ale i te robaki szkodziły tylko właścicielowi komputera, ewentualnie tym, którzy wymieniali się z nim dyskietkami.

Robaki szybsze w sieci

Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy rozpowszechniła się sieć. Internet umożliwił błyskawiczne rozprzestrzenianie się wirusów w dowolne miejsce świata. Coraz więcej inicjatywy wykazywali też twórcy wirusów. Nowe robaki były coraz groźniejsze i mnożyły się coraz szybciej. Ulubionym sposobem ich przenoszenia stała się poczta elektroniczna.

E-maile o chwytliwych tytułach i treści zawierały - rzekomo - równie atrakcyjne załączniki, które po otwarciu okazywały się wirusami. Później - wykorzystując dziury w zabezpieczeniach programów - nie trzeba było nawet otwierać załącznika, by zostać zarażonym.

Kolejnym krokiem stało się wykorzystanie luk w działaniu przeglądarek. Można było uważać na załączniki w e-mailu, ale wystarczyło wejść na odpowiednio spreparowaną stronę WWW, aby nasz komputer złapał infekcję.

Następnym stopniem rozwoju wirusów stało się dołożenie do robaka procedur wyłączających oprogramowanie antywirusowe i uniemożliwiających dostęp do serwisów firm antywirusowych.

Od zemsty do epidemii

Jeszcze później zaczęto stosować "podszywanie się": wirus wybiera losowy adres z książki adresowej danego użytkownika i rozsyła się dalej z adresu niczego nie podejrzewającego kolejnego jego znajomego. Ten zaczyna się orientować w tym, co się dzieje, dopiero wtedy, gdy jakiś filtr antywirusowy zwróci mu e-mail z komunikatem , że w mailu "od niego" był robak.

W ten sposób z niewinnej "zemsty" rozwinęła się prawdziwa epidemia. Nie wiadomo, nad czym teraz pracują ludzie zajmujący się tworzeniem wirusów - pewne jest natomiast, że chcą wymyślić coś jeszcze groźniejszego.

Jedynie 4 procent internautów twierdzi, że nigdy nie zetknęło się osobiście z żadnym wirusem, a tylko 23 proc. uważa, że zachowują się na tyle odpowiedzialnie, że żaden wirus nie poczynił szkód w ich danych.

Nie wolno się poddawać!

Jeszcze do niedawna osoba, której komputer został zarażony wirusem, mogła mieć pretensje tylko i wyłącznie do siebie, ponieważ albo nie zainstalowała oprogramowania antywirusowego, albo - mimo ostrzeżeń - bezkrytycznie otwierała wszystkie załączniki, ewentualnie surfowała bez zachowania wymogów bezpieczeństwa po podejrzanych stronach.

Inwencja twórców wirusów jest coraz większa. Nowe robaki uruchamiają się bez jakichkolwiek działań ze strony użytkownika - wystarczy, że jest on podłączony do internetu i ma włączony komputer. Wirusy mnożą się tak szybko, że firmy antywirusowe nie nadążają z produkcja "szczepionek". Czy zatem należy się poddać?

wirusy.interia.pl

Absolutnie nie! Od dawna wiadomo, że najlepszym lekarstwem na wszelkie choroby jest profilaktyka. Także w przypadku wirusów komputerowych. Jeśli wiemy, że jakiś wirus zaatakował sieć, powinniśmy uważać na to, co robimy, albo zainstalować oprogramowanie zabezpieczające. I tak aż do ataku kolejnego robaka.

Skąd jednak mammy wiedzieć o ataku nowego wirusa? Oczywiście, można śledzić informacje pojawiające się na serwisach internetowych - jednak nie każdy ma na to czas i ochotę, a ponadto niekiedy informacje te ukazują się za późno. Najlepiej będzie jednak, jeżeli funkcję śledzenia pozostawimy komputerowi.

Oczywiście potrzebne jest do tego odpowiednie oprogramowanie, a takie zapewnia serwis: Wirusy.INTERIA.PL Po wejściu na strony tego serwisu można uzyskać aktualizowany na bieżąco dostęp do informacji o zagrożeniu ze strony komputerowych robaków. Znaleźć tam też można informacje o wirusach, które już zaatakowały.

Dowiedz się więcej na temat: serwis | wirus | komputer | Oprogramowanie | robaki | Wirusy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy