Internet tani inaczej

Wkrótce upływa termin ultimatum, jakie Unia Europejska postawiła Polsce w sprawie stawki VAT na internet. Zgodnie z przepisami unijnymi, usługa dostępu do internetu ma być obłożona podstawową stawką VAT, a ta wynosi w Polsce 22 proc. Rząd prawdopodobnie ulegnie presji i podniesie stawkę do 22 proc., choćby dlatego, że za ustępstwo w niewiele dla polityków znaczącej sprawie może zyskać przychylność Unii w sprawach spornych o wiele bardziej ich interesujących.

Posunięcie to nie spowoduje zbyt dużych perturbacji, bowiem zawsze jego negatywne skutki można będzie zrzucić "na Unię" i rozładować w ten sposób gniew internautów. Unii nie obchodzi bowiem to, że podstawowa stawka VAT w Polsce jest horrendalnie wysoka, że opłaty za usługi dostępu do sieci należą do najwyższych na świecie, a polskie zarobki plasują się znacznie poniżej średniej.

Co się stanie, gdy - zgodnie z przewidywaniami - rząd "zmuszony będzie" zmienić obecnie obowiązujące przepisy zwalniające "dostęp" z VAT-u dla odbiorców indywidualnych i obkładające go ulgowym, siedmioprocentowym, VAT-em dla przedsiębiorstw? W najgorszym przypadku operacja taka spowoduje podniesienie cen dostępu dla indywidualnych użytkowników sieci o prawie jedną czwartą. A to może okazać się wydatkiem nie do zniesienia. Bo internet i tak już mamy drogi.

Czy rzeczywiście? W ostatnim czasie pojawił się raport Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, stwierdzający, że opłaty za dostęp do sieci wcale nie są takie wysokie. No bo przecież, cytując wspomniany raport: Obecnie cena 1 godziny bezpośredniego dostępu do Internetu w Polsce wynosi 1.31 euro w szczycie oraz 0.65 euro poza szczytem (1.31, 0.65). Oferta ta jest tańsza od oferty BT (3.62, 1.36), Wanadoo w Hiszpanii (3.0,3.0) oraz Austria Telecom, Belgacom i Wanadoo w Holandii, ale też droższa od oferty T-Online (0.95,0.48) oraz zdecydowanie najtańszej oferty NTL w Wielkiej Brytanii (0.91,0.91).

Reklama

Oferta dostępu szerokopasmowego 128 kbps w Polsce w cenie około 16 euro/miesiąc (z instalacją) jest jedną z tańszych na rynku unijnym. Podobnie, porównanie cen dostępu 320 kbps i 640 kbps wykazuje, że lokują się one wśród podobnych ofert w innych krajach, przy czym istnieją znaczące różnice związane z okresem zawartej umowy oraz limitów na maksymalną wielkość transferu czy czasu połączenia.

Na tej podstawie prezes PIIT - dr Wacław Iszkowski twierdzi, że "powszechna opinia o wysokich kosztach dostępu do internetu w Polsce jest nieprawdziwa, bowiem już teraz ceny najtańszych pakietów internetowych są w zasięgu każdego gospodarstwa domowego"

Czy jednak tak właśnie jest? Popatrzmy. Zestawienie cen dostępu do sieci pozornie przemawia na korzyść tezy doktora Iszkowskiego. Ceny za godzinę korzystania z sieci (w najbardziej popularnym u nas systemie "wdzwanianym", czyli przez modem) wynoszą bowiem - poza godzinami szczytu:

Wielka Brytania - 0,92 euro,

Austria - 0,79 euro,

Hiszpania - 0,77 euro (a nie, jak podają niektóre źródła, 3,00 euro),

Niemcy - 0,71 euro,

Polska - 0,61 euro,

Holandia - 0,53 euro,

Czechy - 0,49 euro,

Węgry - 0,39 euro,

Finlandia - 0,29 euro,

Słowenia - 0,14 euro,

USA - 0,09 euro,

zaś miesięczny abonament za najtańsze "oficjalne" łącze stałe (wykluczamy sieci osiedlowe, bo to polski ewenement,, którego nie da się z niczym porównać):

Wielka Brytania - 64 euro,

Austria - 59 euro,

Hiszpania - 48 euro,

Finlandia - 41 euro,

Holandia - 39 euro,

Niemcy - 36 euro,

Węgry - 29 euro,

Polska - 26 euro,

Czechy - 22 euro,

USA - 21 euro,

Słowenia - 21 euro.

(Uwaga: do ceny najtańszej neostrady [16 euro] doliczono cenę miesięcznego abonamentu, gdyż bez tego surfować się nie da.)

To jeszcze nie wygląda najgorzej, ale... wystarczy teraz tylko zestawić to ze średnią pensją w danym kraju, aby prawie cala ta tabela wywróciła się do góry nogami. Zobaczmy ile (w tych samych państwach) trzeba pracować, aby moc rozkoszować się (później) z domu dostępem do sieci.

Średni miesięczny zarobek w 2003 wynosił:

Niemcy - 2828 euro,

Finlandia - 2652 euro ,

Wielka Brytania - 2573 euro,

Austria - 2467 euro,

USA - 2335 euro,

Holandia - 2269 euro,

Hiszpania - 1388 euro,

Słowenia - 1027 euro,

Polska - 528 euro,

Czechy - 493 euro,

Węgry - 490 euro.

A zatem - za średnią miesięczną pensję modemowcy mogą sobie posurfować przez:

Polska - 865 godzin,

Czechy - 1006 godzin,

Węgry - 1256 godzin,

Hiszpania - 1802 godziny,

Wielka Brytania - 2796 godzin,

Austria - 3123 godziny,

Niemcy - 3983 godziny,

Holandia - 4281 godzin,

Słowenia - 7335 godzin,

Finlandia - 9144 godziny,

USA - 25 944 godziny,

a na stałym łączu (też za miesięczną pensję) przez:

Węgry - 17 miesięcy,

Polska - 20 miesięcy,

Czechy - 22 miesiące,

Hiszpania - 29 miesięcy,

Wielka Brytania - 40 miesięcy,

Austria - 42 miesiące,

Słowenia - 49 miesięcy,

Holandia - 58 miesięcy,

Finlandia - 65 miesięcy,

Niemcy - 79 miesięcy,

USA - 86 miesięcy.

Nawet i to porównanie, pokazujące jak wysoka jest u nas cena dostępu, jest nieco mylące. Polska jest bowiem krajem, w którym poniżej średniej miesięcznej zarabia prawie 61 proc. społeczeństwa, podczas gdy np. w USA - 27 proc, a w Niemczech - 23 proc.

Za podstawę do porównań powinno się właściwie przyjąć pensję minimalną. Nie zrobimy tego, gdyż w większości państw takie pojęcie nie istnieje, a przyrównanie pensji do zasiłku dla bezrobotnych mogłoby zaszokować niektórych Czytelników.

Wnioski są chyba jasne: opłata za dostęp do internetu jest w Polsce zdecydowanie zbyt wysoka!

Zdaniem Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, operatorzy - członkowie tej Izby - chcą obniżać ceny dostępu do internetu, niemniej pytani o konkretne terminy i wielkości tych obniżek, nabierają wody w usta. Jedyne, o czym chętnie mówią, to "pokaranie ich" zwolnieniem z VAT. W ten bowiem sposób użytkownik płaci nieco mniej, ale w kieszeni operatora zostaje jeszcze mniej, nie może sobie bowiem tego "zwolnionego" VAT-u odliczyć.

Gdyby zamiast zwolnienia ustalono stawkę VAT równą nawet zero procent - wtedy zadowolony byłby i klient, i dostawca. A tak - trudno się dziwić, że operatorzy owszem, mówią głośno o chęciach obniżek, aby nie narazić się na gniew użytkowników, ale... na mówieniu się kończy, bowiem obniżka przy zwolnieniu z VAT jest nieopłacalna.

Jeśli stawka VAT wynosiłaby na przykład 22 proc., wtedy - mogąc sobie go odliczyć - moglibyśmy zmniejszyć podstawę, tak, aby klient za wiele nie stracił - twierdzą providerzy. Internauci jednak są nieufni, bo w przeszłości wiele im już naobiecywano. Zwłaszcza, że teraz i TP SA, i operatorzy mają piękną wymówkę: "No, my chcieliśmy, ale ta Unia..." i to kanalizuje gniew internautów, nie tylko internautów-eurosceptyków.

Euroentuzjaści twierdzą jednak, że obecna sytuacja to nie wina Unii, ale polskich władz i TP SA. O tym, że Unia wymaga podstawowej stawki na niektóre usługi wiedziano bowiem już od początku negocjacji, dotyczących wejścia do UE. Gdyby wtedy zajęto się (obok tysiąca rzeczy mniej lub bardziej ważnych) sprawą opłat za sieć, może udałoby się wynegocjować inne warunki.

Teraz jednak przy piłce jest Unia, która ma prawo uważać, że skoro przez kilka lat nie zrobiono nic, to pewnie Polakom na tym nie zależało... Tłumacząc sobie w ten sposób całą obecną sytuację, eurosceptycy wieszają teraz psy na rządzie i TP SA.

Czy jednak wszystkiemu winien jest nasz niekochany monopolista? TP SA ma przecież niezaprzeczalne zasługi dla upowszechnienia internetu w Polsce. Zaledwie osiem lat temu "szary Kowalski" o stałym łączu mógł sobie jedynie pomarzyć. Oferowała je wtedy w Polsce bodajże tylko firma ATM, a ceny zaczynały się od 2100 zł miesięcznie (oczywiście plus 22 proc. VAT). Sześć lat temu można było znaleźć stałe łącze w cenie od 500 zł plus VAT.

Wejście na rynek SDI stało się prawdziwą rewolucją. Wprawdzie na początku trzeba było zapłacić 999 zł za "instalację" (czytaj: wydzierżawienie modemu, gdyż wiele osób instalowała sobie już SDI samodzielnie, a jak ktoś nie potrafił, to za dodatkową opłatą 50 zł TP SA przysyłała "montera"), ale potem można było za 142 zł (22 proc. VAT) delektować się siecią.

Było coraz radośniej, gdyż później VAT obniżono do 7 proc, a 1 maja br. zniesiono. W efekcie za miesiąc SDI płacimy obecnie 101 zł. Nowsza i szybsza Neostrada wystartowała z wyższego pułapu (280 zł), w tej chwili jednak opłaty za nią zeszły nawet do 59 zł za miesiąc.

Należy zatem pamiętać, że gdyby nie SDI i Neostrada, stały dostęp do sieci mieliby w Polsce jedynie wybrani, a zatem i narzekań na TP SA byłoby mniej ;)

Jednak nie tu jest pies pogrzebany. Mimo opisanych wyżej obniżek wielu osób nadal nie stać na stałe łącza. A nawet jeśli kogoś stać, to w jego miejscowości "nie ma możliwości technicznych" (czytaj: TP SA się nie opłaca, chyba że zbierze się odpowiednio duża grupa, ok. 40 chętnych, co nie zawsze i wszędzie jest możliwe.). Osoby takie korzystają z tzw. dostępu wdzwanianego - przez modem. Teoretycznie w ten sposób mogą regulować swoje płatności długością przebywania w sieci.

Jednak potwierdza się stara prawda, że to, co tanie, to drogie. Połączenia przez modem są wolniejsze niż za pomocą stałego łącza, no i mniej pewne. Niekiedy "wdzwonienie się" pożera kilka impulsów, czasem połączenie zostaje przerwane i trzeba zabawę zaczynać od nowa.

Wszelkie podwyżki cen dostępu najbardziej dotykają właśnie "wdzwaniających się" modemowców. Pamiętajmy, że stanowią oni wciąż ok. 70 proc. polskich internautów i szybko się to nie zmieni.

TP SA nie będzie przecież bez przerwy inwestować w rozwój infrastruktury. A konkurencji jakoś - mimo zapowiedzi - nie widać. Mści się kumoterska polityka byłego Ministerstwa Łączności i Telekomunikacji, które nielegalnie i po kryjomu roztoczyło nad TP SA parasol ochronny.

Winni zostali ukarani jedynie pozbawieniem stanowisk (i sowitą odprawą), niemniej swój cel osiągnęli. Potencjalni konkurenci są przekonani, że parasol nad TP SA, mimo zmiany struktur, rozpostarty jest nadal, zwłaszcza że władze nie robią nic aby ich z tego przeświadczenia wyprowadzić. Ukryty cel czy głupota?

Monopolista może decydować o tym, czy rozbudowywać infrastrukturę czy nie. O cenach także. Księgowi zawsze znajdą uzasadnienie dla kolejnej podwyżki. Zrzuci się ją na Unię, a jak nie będzie można to na cyklistów czy masonów. I nie zmienią tego wysokie kary nakładane przez URTiP i UOKiK. Takie kary wliczone są w ryzyko prowadzenia działalności i zawsze można je wliczyć w koszty. Koszty, które wyrówna abonent - telefoniczny lub internetowy, a w obecnej sytuacji na rynku pracy każda, nawet najdrobniejsza podwyżka może okazać się nie do udźwignięcia przez domowy budżet.

A może Polska jest zbyt biednym krajem, aby móc sobie pozwolić na obniżki cen internetu? Nieprawda. Spójrzmy na tzw. produkt krajowy brutto (PKB) na mieszkańca, pozwalający oszacować, ile dochodu narodowego średnio przypada na obywatela danego kraju. W 2003 wynosił on:

USA - 37600 USD,

Austria - 27700 USD,

Holandia - 26900 USD,

Niemcy - 26600 USD ,

Finlandia - 26200 USD,

Wielka Brytania 25300 USD ,

Hiszpania 20700 USD,

Słowenia 18000 USD ,

Czechy 15300 USD,

Węgry 13300 USD,

Polska 9500 USD,

a zatem dostęp do sieci np. w Słowenii jest 8,5 razy tańszy niż u nas, podczas gdy PKB w tym kraju jest zaledwie 1,89 razy wyższy niż ten sam wskaźnik dla Polski.. Ktoś może kręcić nosem, że w małym kraju łatwiej. No to dobrze - weźmy kraj bardzo duży. W przypadku USA jest jeszcze gorzej dla nas - odpowiednio: 30 razy tańszy dostęp i 3,86 razy większy PKB.

Można było wybrać jeszcze bardziej "odstającą" od nas dziesiątkę krajów. Jednak już to zestawienie daje nieco do myślenia. Oznacza bowiem, że w naszym kraju coś jest nie tak z wydawaniem wypracowanych pieniędzy. Być może za dużo wydaje się na wypłaty dla posłów i odprawy dla prezesów, a za mało na inne dziedziny życia - w tym internet.

Jaki zatem jest polski internet? Drogi czy tani? Wbrew optymistycznym raportom - jak wynika z przedstawionych analiz - drogi, a nawet bardzo drogi!Znacznie droższy niż wynikałoby to z siły nabywczej złotówki.

Nie zmienią tego stanu rzeczy raporty, pokazujące tylko wygodną stronę medalu, nie zmieni też zrzucanie wszystkiego na "Unię, masonów, cyklistów i inne szatańskie siły". Unia i tak poszła nam na rękę, dopuszczając bezwatowość sieci w placówkach edukacyjnych. Ale... większość z Was wie, jaka to jest sieć i nauka internetu w szkołach. Tu jest tak, jak na nartach: "Jak się (sam) nie wywrócisz - to się nie nauczysz"!!!

Pamiętajmy o tym, że internet zdobył popularność na świecie głównie dzięki temu, że początkowo był za darmo (choć tylko na uczelniach), a potem ceny dostępu ustalano w miarę rozsądnie. Przez to stał się w większości krajów dostępny naprawdę dla każdego. Przykładowo: miesięczny abonament na szerokopasmowe stałe łącze w USA to równowartość ceny czterech hamburgerów. Skoro staramy się naśladować USA we wszystkim, naśladujmy ich także i w tym, co robią dobrze.

Wszystkim próbującym wycisnąć kasę drogą podnoszenia cen dedykuję niemieckie przysłowie: "Kasę robi ilość". Czyż nie znamienny jest przypadek akcyzy na alkohol? Po jej obniżeniu dochody budżetu wzrosły, bo ludzie mogli więcej kupić. To samo nastąpiłoby w przypadku internetu. Obniżenie cen za dostęp zwróciłoby się w dwójnasób. Może nie całkowicie w pieniądzach, ale także we wzroście zaawansowania technicznego mieszkańców Polski czy stopnia nabytej wiedzy.

Wojny z Unią o VAT zapewne nie wygramy; z Unią zdziwioną, że z tak małej, z ich punktu widzenia, sprawy robi się taka afera. Jedyną drogą wyjścia jest obniżenie podstawy tej opłaty. Ale rząd musi zrobić wszystko, aby takie obniżenie operatorom (ponoszącym przecież koszty rozbudowy i utrzymania sieci) się opłaciło. Jak? Choćby przez możliwość odliczenia od podatku całości (lub choćby połowy, a nie kilkunastu procent) inwestycji w infrastrukturę sieciową. Do rozwiązania potrzebna jest dobra wola wszystkich stron. Bez przerwy padają deklaracje o takiej dobrej woli, ale na tym się kończy.

Każdy zadaje sobie bowiem pytanie: czy monopolista zechce? Inwestycje w internet to dodatkowe inwestycje, które się zwrócą, ale nie od razu, i dodatkowe kłopoty (więcej "zadowolonych" użytkowników). A czy rząd zechce? Może nasi politycy uważają, że zinternetyzowane społeczeństwo to zbyt mądre społeczeństwo?

od redakcji (6.09, 12.05): Ponieważ w komentarzach pojawiły się wątpliwości co do wysokości średniej krajowej wyjaśniamy: Celem ujednolicenia danych wszystkie te dane (także i dla Polski) zostały wzięte ze stron www urzędów statystycznych odpowiednich państw, wg stanu na 31.12.2003. Dla Polski średnie wynagrodzenie wynosiło wtedy 2089 zł, co, podzielone przez ówczesny kurs euro (3,97), dało właśnie te 528 euro (w zaokrągleniu). Nie jest naszą winą, że 60 proc. Polaków zarabia poniżej tej średniej, co wyraźnie zaznaczyliśmy w tekście. Nie jest też naszą winą, że - ze względu na rosnący kurs euro - sytuacja w tej chwili przedstawia się jeszcze gorzej.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy