Zabawa czy grzech

Od zarania dziejów człowiek był zwierzęciem stadnym. To, a także konieczność podtrzymania gatunku, powodowało, że jednym z ważniejszych celów stało się dla niego znalezienie partnera. Przez wieki rolę "myśliwego" pełnili mężczyźni. Najpierw zdobywali partnerki drogą podbojów, później zaś w nieco bardziej cywilizowany sposób, poznając je na potańcówkach czy uroczystościach, dziś zwanych imprezami. "Podryw" w taki sposób kończył się jednak powodzeniem tylko w przypadku jednostek najsilniejszych i najbardziej sprytnych, a w przypadku "związków z rozsądku" - najbogatszych. Osobnikom słabszym, mniej sprytnym czy biednym dostawały się "ochłapy". Wszystko zmieniło się w momencie, gdy rozpowszechnił się internet.

Wprawdzie sieć nie powstała bynajmniej z myślą o kojarzeniu partnerów, jednak okazało się, że jest idealnym środkiem do tego celu. Przede wszystkim dlatego, że daje wszystkim równe szanse. Anonimowość internetu sprawia bowiem, że do końca (a przynajmniej do spotkania "w świecie realnym") tak naprawdę nie wiemy, jaki jest nasz rozmówca.

Daje to szansę osobom nieśmiałym i wrażliwym, takim, które nigdy nie zdecydowałyby się na pierwszy krok, gdyby widziały partnera. Jednocześnie jednak anonimowość ta powoduje poważne zagrożenia, zwłaszcza dla najmłodszych, czyli najbardziej ufnych internautów. Anonimowość najlepiej wykorzystują kobiety. Internet bowiem daje im szanse przejęcia inicjatywy, co "na żywo", choćby ze względów kulturowych, spotkałoby się z oporem środowiska. Podobnie, jak kontakty osób "kochających inaczej", które w sieci - w odróżnieniu od "reala" - kwitną.

Reklama

W ostatnich latach coraz bardziej modne stają się też sieciowe romanse biurowe. Dwie osoby - nierzadko nawet pracujące w tym samym pokoju - nie chcąc, aby ich związek stał się widoczny - flirtują ze sobą i umawiają się na spotkania po pracy za pomocą e-maili, czata czy GaduGadu. I niekoniecznie musi to być romans z przełożonym, "dla kariery"...

Sieć jest bardziej atrakcyjna dla nieśmiałych niż "metody klasyczne" . Pozwala bowiem umieścić atrakcyjne materiały (filmy, dźwięk, zdjęcia), dotyczące własnej osoby, zamiast tradycyjnych - mało widocznych i niezbyt atrakcyjnych wizualnie - ogłoszeń matrymonialnych czy towarzyskich. Ponadto odzew "drugiej strony" w sieci jest znacznie szybszy.

Choć, z drugiej strony, anonimowość internetu powoduje, że dochodzi tu do nadużyć. Jeden z portali musiał zatrudnić do serwisów randkowych osobę doskonale obeznaną w świecie "celebrities". Bardzo często zdarzało się bowiem, że kandydaci do spotkań przysyłali jako swoją podobiznę podrasowane Photoshopem (albo i nie podrasowane) zdjęcia słynnych gwiazd ekranu czy muzyki.

Internet ułatwia kontakty. Anonimowość sieci ułatwia pozbycie się wstydu i nieśmiałości. To cechy pozytywne. Jednak ułatwia te kontakty za bardzo, a internauci stają się bezwstydni, a czasem bezczelni.

Nie wiadomo, kto i kiedy wykorzystał po raz pierwszy e-mail do "podrywania przez sieć", niemniej elektroniczne liściki miłosne w krótkim czasie zyskały tak dużą popularność, że postanowiono zrobić z tego sieciowy biznes. Pierwszy był portal Yahoo!, który w 1997 r. uruchomił serwis "Personal", umożliwiający taki sposób nawiązanie kontaktów. Dziś serwisy randkowe znajdziemy prawie wszędzie w sieci. Co więcej, powstają już nawet "randki specjalizowane", takie jak np. wyłącznie dla ludzi głęboko wierzących, czy dla osób o określonych preferencjach politycznych.

Prawdziwy boom "sieci o lekkim zabarwieniu erotycznym" ;) rozpoczął się jednak po upowszechnieniu się tzw. czatów, czyli sieciowych pogaduszek. Szacuje się, że obecnie ponad 73 procent czatujących wchodzi na tę opracowaną kiedyś z myślą o telekonferencjach usługę w jednym celu, by znaleźć partnera. Na chwilę lub na stałe.

Są osoby, dla których nie istnieją strony www, prawie niepotrzebna jest poczta elektroniczna, gdyż caly swój czas w sieci przeznaczają na sieciowe rozmowy. Jedyne strony, na jakie zaglądają, to ewentualnie takie, które podpowiadają im, jak mają się zachować podczas pierwszej "realnej" randki, jak wyczuć, czy sieciowy partner wysyła sygnały erotyczne, czy też jak urozmaicić swoje życie seksualne.

Erotyka opanowała internet. O seksie bez skrępowania dyskutuje się nie tylko na "specjalizowanych" grupach dyskusyjnych, ale i na wydawałoby się tak odległych od tematyki, jak fora kibiców sportowych czy fora komputerowe. Elektroniczny flirt dla niektórych jest tylko miłą odskocznią od nudy codziennego życia, dla innych staje się natomiast nawet sposobem na życie. Wykształciło się już kilka grup, nazwijmy to "zawodowców" - osób, które wciąż doskonalą swoje sposoby upolowania partnera przez sieć. Spośród takich sieciowych podrywaczy łatwo można wyodrębnić trzy grupy:

Pierwsza - to "napalone małolaty" (płci obojga). Zachłystują się siecią i jej możliwościami, udając często starszych niż są w rzeczywistości. Na równolatka to wystarczy, gorzej, że na takich sztuczkach najlepiej wyznają się ci podrywacze, którzy szukają kogoś "świeżego na jeden raz". I wielokrotnie okazuje się, że - gdy dojdzie do spotkania - miły i przystojny 18-latek z sieci jest wprawdzie przystojny, ale znacznie mniej miły niż w internecie, a na dodatek ma 40 lat. Tacy podrywacze tak sterują spotkaniem, że na odwrót może być za późno. Prawdziwi nastolatkowie zazwyczaj bowiem na miejsce randki wybierają "kultowe" i raczej tłoczne miejsca (galerie, supermarkety czy popularne puby), polujący na zdobycz starsi natomiast proponują miejsca mniej ludne, a nierzadko nawet swój własny dom. Niestety "małolaty" (zwłaszcza młode dziewczyny) ufające jeszcze wszystkim - łatwo w taką pułapkę wpadają. Pół biedy wtedy, gdy ktoś zrobi sobie przysłowiowe "jaja", jak choćby osławiony już Aman, którego rozmówki na GaduGadu z niejaką Karoliną (zarówno oryginał, jak i podróbki) niedawno krążyły po sieci wzbudzając rechot internautów. Konsekwencje mogą być gorsze. Ostatnio pojawiła się np. nowa odmiana "podrywaczy". Jak napisał Dawid:

Poznałem na GG dziewczynę młodszą ode mnie o rok. Mieliśmy wiele wspólnych zainteresowań (jakoś nie zdziwiło mnie, że maniura aż tak interesuje się żużlem i piłką nożną i zna się na tym aż tak dobrze). Po paru tygodniach umówiliśmy się w Galerii Mokotów. Przyszedłem, nie było jej. Po kilku minutach podszedł do mnie jakiś chłopak i spytał czy przypadkiem nie czekam na Kaśkę. Jak powiedziałem, że tak, to on odpowiedział, że Kaśka się wstydzi i stoi za filarem. Poszliśmy tam. A za filarem stała banda sześciu chłopaków. Na siódemkę nie miałem szans. Straciłem komórkę, zegarek i pieniądze. Teraz uważam na sieciowe znajomości

Druga grupa to wspomniani "zawodowi myśliwi". Są to przeważnie mężczyźni, mający prawie do perfekcji opanowaną sztukę sieciowego podrywania. W zależności od tego, z kim rozmawiają, potrafią się podać za przyjacielskiego 14-latka, czy doświadczonego 45-latka. A tak naprawdę są w wieku, w którym hormony najbardziej buzują, czyli około 20 lat. Niektórzy w internecie przechwalają się później, ile to partnerek zaliczyli. A potem redakcje dostają takie żale:

CZŁOWIEK NORMALNY I DOROSŁY ZACHŁYŚNIĘTY INTERNETEM POTRAFI BAWIĆ SIĘ KOSZTEM DRUGIEGO I NAIWNEGO, A TAKICH TEŻ NIE BRAKUJE!!! SZKODA TYLKO MŁODYCH NAIWNYCH DZIEWCZĄT ,KTÓRE DAJĄ SIĘ NABIERAĆ NA CZUŁE SŁÓWKA ŻONATYM EROTOMANOM I CWANYM PODRYWACZOM. SPOTKAŁO TO TEŻ MOJĄ GŁUPIUTKĄ I NIEDOŚWIADCZONĄ Z MĘŻCZYZNAMI CÓRKĘ, KTÓRĄ OMOTALI PODRYWACZE INTERNETOWI, W TYM JEDEN ŻONATY Z DZIECKIEM STUDENCINA Z WROCŁAWIA!!! MYŚLĘ, ŻE OTWORZYŁA OCZY NA ŚWIAT UCZUĆ I TERAZ BĘDZIE WIEDZIAŁA, KTO JĄ PRAWDZIWIE KOCHA, A KTO CHCE WYKORZYSTAĆ!!!!!!!!! PILNUJCIE I ROZMAWIAJCIE ZE SWOIMI DORASTAJĄCYMI KOBIETKAMI !!!!

Tak pisze matka ukrywająca się pod pseudonimem "Sparzona", która zbyt późno przejrzała na oczy. Jej grzeczna i ułożona córeczka zamykała się w pokoju pod pretekstem nauki i czatowała do momentu, aż "trafiła kosa na kamień". Wypadałoby tylko zadedykować tej mamie jedną z mniej znanych fraszek Mistrza Jana Izydora. Fraszki napisanej na długo przed internetem, ale nadal aktualnej:

Puściła się twoja mała? Czemuś jej nie spilnowała

Bo przecież internet nie zmienił odwiecznego pędu ku płci przeciwnej. On tylko poszukiwanie partnera ułatwił. Za bardzo ułatwił. Ułatwił w sposób powodujący, że znikają wszelkie hamulce.

Trzecia, najszybciej rosnąca grupa to osoby w wieku około 30 lat (płci obojga) znudzone życiem lub swoim dotychczasowym partnerem. Tu akurat większość stanowią kobiety (co oczywiście nie oznacza, że w dwóch poprzednio opisanych grupach są sami mężczyźni). Kobiety sfrustrowane, albo nieudanym małżeństwem i szukające "lepszego" partnera, albo wręcz kobiety nienawidzące mężczyzn, mszczące się za jakieś niepowodzenia, nierzadko wojujące feministki - niszczące wybrane z właściwą płci pięknej intuicją, słabsze psychicznie jednostki płci męskiej na zasadzie "rozkochaj i rzuć".

Kontakt z przedstawicielami każdej z tych trzech grup niczego dobrego nie wróży. Zwłaszcza, że internet jest złudny. Po pewnym czasie partner z drugiej strony drutu jawi się kimś idealnym, ciekawszym niż partner obecny, w praktyce jednak najczęściej okazuje się rozczarowaniem. Znacznie większym niz partner od początku do końca "poznawany w realu". Tak jak dla internautki o ksywce "Twoje Szczęście", która pisze: Pewnego dnia w sieci poznałam Ciebie. Nasze pierwsze rozmowy były zwykłe, nieszczególne, a może nawet nieco złośliwe. A jednak pisaliśmy do siebie. Po kilku dniach naszej znajomości przysłałeś mi emaila: "tęsknię za Tobą". Czytając to czułam, jak zabiło mi mocniej serce, to było miłe. Z dnia na dzień nasze rozmowy stawały się coraz bardziej intymne. Poświęcaliśmy większość naszego czasu w pracy na to pisanie. Zimowego dnia przyjechałeś do mnie, by zobaczyć ten "obiekt swoich westchnień" . Nie ukrywam - byłeś inny niż na zdjęciach. Pamiętasz, jak oboje byliśmy bardzo zdenerwowani ta rozmową, czuliśmy ,że to nie to samo: patrzeć sobie w oczy, a nie w monitor - jak trudno ukryć wtedy emocje, jak trudno wtedy kłamać. Wtedy też dowiedziałam się, że niebawem zostaniesz ojcem co skrupulatnie przede mną ukrywałeś. Jednak byłeś sprytniejszy, byłeś w końcu wytrawnym graczem, znałeś tą zasadę "kuj żelazo póki gorące". Myślę, że postanowiłeś mnie omotać.

Internet działa jak narkotyk. Wciąga w pułapkę. I nie ma co się okłamywać, że na czat wchodzimy po to, aby z kimś sobie "tylko pogadać". Prędzej czy później trafimy bowiem na kogoś, kto potrafi zwykłe pogaduchy przekształcić w rozmowy "niezwykłe". A stąd już tylko krok do spotkania. Tym łatwiejszego, że w przeciwieństwie do osoby poznanej "na żywo" - tajemniczy nieznajomy lub nieznajoma z drugiej strony ekranu fascynuje znacznie mocniej. Zwłaszcza, gdy potrafi umiejętnie uwypuklić swoje zalety, zatajając wady. Na tej samej zasadzie większość ludzi woli czytać książki niż oglądać zrobione na ich podstawie filmy. Przy czytaniu bowiem wyobraźnia pracuje mocniej. Bo rzeczy, które sobie wyobrażamy zawsze są ładniejsze i milsze niż te, do których jesteśmy "zmuszeni".

Flirtowanie w sieci jest coraz większym zagrożeniem dla małżeństw - alarmuje najnowszy raport przygotowany przez Uniwersytet Gainesville. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy "e-randkujący" nigdy nie spotkają się poza siecią. Beatriz Mileham - szefowa zespołu przygotowującego raport mówi "Zdrady internetowe są coraz częstsze. Już niedługo staną się najczęstszą formą niewierności małżeńskiej, o ile nie są już nią w tej chwili". Tendencja ta jest o tyle groźniejsza, że zdecydowana większość (83 proc.) "zdradzających przez sieć" nie widzi w tym, co robi nic zdrożnego. "Przecież ja tych dziewczyn nie widzę na oczy. Tylko sobie z nimi gadam w sieci" - twierdzą badani. e-podrywacze zaczynają jednak gorzej traktować swoich prawdziwych partnerów, nie mają dla nich czasu na rozmowę, czy wyjście do kina - bo "muszą" wtedy poflirtować w internecie.

Nie każdy ma na tyle silnej woli, jak Arek, który pisze: Moja przygoda zaczęła się od czatów z płcią przeciwną i chociaż nie zakładałem z góry żadnego podrywu, to potoczyło się samo. Z początkowych ok.10 godz. tygodniowo zrobiło się dłuższe przesiadywanie przed komputerem, a co za tym idzie znikanie z domu (do kafejek internetowych). A jeszcze dłuższe, gdy już mnie podłączono w domu. Zacząłem ignorować rodzinę (jestem żonaty od 10 lat i mam 2 dzieci), wściekałem się na żonę, gdy mi przerywała rozmowę z wirtualną znajomą, a żona chciała tylko spytać, co ma zrobić na kolację.Ja siedziałem z nosem przed monitorem, a ona samotnie przed telewizorem. Na spacery wychodziła z dziećmi tylko, bo ja nie miałem czasu, ciągle z kimś byłem umówiony w sieci. Dopiero po przeprowadzeniu poważnej rozmowy zauważyłem, jak daleko się odsunąłem od rodziny na rzecz flirtu przez internet. Naprawdę niewiele brakowało, a zostałbym sam ze swoimi wirtualnymi znajomościami.

Znacznie częściej jest jednak, jak pisze jaaa: Ja poznałem przez sieć dziewczynę wesołą, inteligentną, i na dodatek ładną (rzadkie połączenie:), z którą po kilku tygodniach czatowania spotkaliśmy się "irl". I było bardzo fajnie - przez kilka miesięcy - do momentu, gdy nie przyznała się, że jest... mężatką, na dodatek z dorastającym dzieckiem. Już nigdy nie nabiorę się na internetową znajomość.

A może być jeszcze gorzej. Kaya70 pisze: Moje małżeństwo rozpadło się właśnie przez internet. A dokładniej to przez czaty. Mąż poznał na czacie kobietę. Może jakoś by się ułożyło tylko, że on się w niej okrutnie zakochał. Jak później się okazało kobieta ta oszukała go, bo jest chora na SM, a mój kochany mąż kochał przecież kobietę zdrową. Jak to wyszło, to ją rzucił. I dlatego też nie przebaczyłam mu nie tylko zdrady fizycznej i psychicznej ,ale nie wybaczyłam mu też tego, że okazał się okrutny. Kochał obiekt, a nie człowieka!!! Dzisiaj jesteśmy 4 miesiące po rozwodzie. On chce wrócić, a ja - chociaż jestem sama - to nie potrafiłabym mu wybaczyć!! Uważajcie, bo rozmowy czatowe to nie musi zawsze być zabawa.

Bo internet "zmienia człowieka". W USA doszło nawet do kuriozalnej sytuacji. Znudzeni sobą małżonkowie flirtowali w sieci, aż w końcu znaleźli (oboje) wymarzonego partnera. Na spotkaniu okazało się, że... umówili się sami ze sobą. Czyżby w życiu wydawali się sobie mniej fascynujący niz w sieci?

Przytoczyłem znacznie więcej sytuacji negatywnych niż pozytywnych. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy proporcje zostały zachowane, opierałem się bowiem na liczbie entuzjastycznych i krytycznych komentarzy do artykułów poruszających podobne tematy. Ten - być może subiektywny - dobór nie oznacza jednak, że kontakty przez sieć powinny być potępione, gdyż prowadzą zawsze do fatalnego zauroczenia i jeszcze gorszych skutków. Wprawdzie pierwsze polskie "internetowe małżeństwo" (z roku 1998) opisywane szeroko przez media okazało się eksperymentem nieudanym i bardzo szybko się rozpadło, niemniej znam wiele przypadków, gdy znajomość zawarta przez sieć okazała się na tyle udana, że zaowocowała udanym i trwałym związkiem. Jak na przykład w przypadku "kamilli" która pisze:

a ja w sierpniu wyjdę za mąż i to dzięki INTRNETOWI. Bo to właśnie dzięki temu cudownemu wynalazkowi poznałam swojego przyszłego męża...Jacuś jest wspaniały. Przez 25 lat żyliśmy pół kilometra od siebie i dopiero sieć pozwoliła się nam odszukać. Widać tak miało być.

albo jak w przypadku "Szczęśliwej", która napisała:

Mój mąż nie miał dla mnie czasu ,dlatego zaczęłam zaglądać do internetu i poznałam wspaniałego faceta. Nie żałuję niczego, teraz jedynie czekam na rozwód.

Daleki byłbym od potępiania osób czatujących ze względów na nudę "w domu". Na pewno nie skwitowałbym wypowiedzi internautki, która się szczerze do podobnych praktyk przyznaje - w takim stylu, jak to zrobił Adam: Twoje 'wejście na czat' niczym się nie różni od zwykłego wyjścia na ulicę pod latarnię. Skoro mąż ci się nie podobał ,to po co za niego wychodziłaś. A jeśli powiesz ,że 'popełniłaś błąd', to uczciwość wymaga, abyś mu powiedziała, że chcesz rozwodu. I wcale niepotrzebny jest do tego czat. Ale to jest właśnie Twoja perfidia i wyrachowanie: działać podstępnie, po cichu zdradzać.

Nie chciałbym także potępiać tych, którzy przez sieć umawiają się na "szybki numerek". Tacy ludzie byli i będą zawsze, i to wśród obu płci. Gdyby nie było sieci, postępowaliby tak samo. Internet tylko ułatwił im kontakty i nic więcej. Zresztą, niektórzy psychologowie twierdzą, że jednorazowa zdrada (a tak kończy się większość internetowych znajomości) jest znacznie mniej groźna dla istniejącego związku niż trwały romans (także i przez sieć). Ale czy na pewno? Zwłaszcza, że w odróżnieniu od "zdrady w realu" wszystko może się odbywać w białych rękawiczkach. Można przeżywać erotyczne fantazje przed monitorem nie ruszając się z domu, ba - nawet powarkując na współmałżonka, który chce porozmawiać w momencie, gdy właśnie wystukujemy na klawiaturze miłosne wyznania przeznaczone dla zupełnie kogoś innego. Niektórzy nawet traktują to jako rodzaj sportu ekstremalnego. Bo adrenalina skacze znacznie bardziej, gdy flirtujemy na komputerze jednocześnie rozmawiając z siedzącym w tym samym pokoju życiowym partnerem, czy spoglądając na niego. Internet na pewno nie jest przyczyną rozpadu związków, jednak to zdecydowanie ułatwia. Przyspiesza także zdecydowanie kontakty seksualne. Osobie poznanej na imprezie czy w pociągu nie powiemy po trzech minutach znajomości: "chodź ze mną do łóżka". I nie tylko dlatego, że trudno być tak bezczelnym patrząc komuś w oczy, a nie w monitor. Także i dlatego, że w życiu podświadomie boimy się utraty kogoś, kto nam się podoba. A w sieci jest inaczej. Nie ta lub ten - to inna lub inny. Mało to w czatowych pokojach "chętnych lasek" i "napalonych facetów"? Skoro włażą na czat - to widać jedno im w głowach przecież ;)

Ilu stukających w klawiaturę, tyle sposobów na podejście do sprawy i tyle mniej lub bardziej przyjemnych przygód przeżytych dzięki sieci. I tym trudniej unikać pułapek. Łatwiej bowiem przewidzieć reakcje kogoś, kogo się widzi. Oczy, mimika, intonacja głosu - zdradzą wiele. W internecie jedynym sposobem wyrażania uczuć są emotikony, które można stosować dowolnie, aby tylko osiągnąć cel. Partner sieciowy nie zobaczy naszego prawdziwego nastroju.

Sieciowe pogaduchy i flirty doczekały się nawet książek na swój temat. W Polsce zostały wydane dwie, a na podstawie pierwszej ma być kręcony film. Niestety obie te książki są stworzonymi na podstawie autentycznych zapisów z czata esejami - nie dając odpowiedzi na nurtujące internautów pytania.

Czym zatem jest elektroniczny flirt? Ucieczką od kłopotów życia codziennego, czy grzechem, z którego powinniśmy się spowiadać? I czy różni się czymś od flirtu konwencjonalnego? Napiszcie co o tym sądzicie.

wszystkie cytowane wypowiedzi internautów pochodzą z serwisu nt.interia.pl

Dowiedz się więcej na temat: randki | czat | anonimowość | partner | oczy | kontakty | zabawa | Internet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy