Uważaj kupując aparat cyfrowy

W ostatnim czasie prawdziwą furorę zrobiły na świecie aparaty cyfrowe. Można odnieść wrażenie, że każdy chciał przeskoczyć z "fotografii analogowej" do cyfrowej (oczywiście nie istnieje coś takiego jak "fotografia analogowa" - to uproszczenie i sztuczne tworzenie określenia, będącego przeciwieństwem dla "cyfrówek"). Odchodzenie tradycyjnej fotografii w przeszłość można uznać za naturalne, jednak klienci, którzy tak ochoczo maszerują do sklepów, często nie zdają sobie sprawy, o czym należy pamiętać kupując aparat.

Piksel na pikselu

Reklama

W różnego rodzaju katalogach z aparatami na pierwszym miejscu znajdziemy wysokość rozdzielczość matrycy aparatu podaną w megapikselach (Mpix). Z roku na rok cyfra ta ulega zwiększeniu, a podstawowe pytanie zadawane przez potencjalnego klienta tuż przed zakupem brzmi: "Ile to ma megapikseli?". Jednak, jak twierdzi coraz większa liczba ekspertów, megapiksele przestały odgrywać tak dużą rolę.

Zanim przejdziemy dalej, trzeba wyjaśnić sobie kilka pojęć. Każde zdjęcie posiada określoną rozdzielczość obrazu w pikselach - jednostką rozdzielczości aparatu cyfrowego jest właśnie megapiksel (1 Mpix to milion pikseli). A teraz jeszcze bardziej dokładnie. Megapiksel to wielkość opisująca liczbę punktów matrycy CCD, która znajduje się w aparacie, tak więc mówimy tutaj o określonej liczbie pikseli, które są odwzorowane przez matrycę. Czyli - opierając się na Wikipedii - zrobienie zdjęcia w aparatach cyfrowych odbywa się dzięki pomiarowi jasności poszczególnych pikseli (punktów) matrycy, na którą pada światło poprzez obiektyw. Sama wspominana matryca CCD (Charge Coupled Device) to układ elementów światłoczułych, które odczytują natężenie spektrum światła w danym punkcie matrycy.

Technologia ta wpierw zadebiutowała na potrzeby nauki - w komercyjnej produkcji stosuje się matryce o niższej rozdzielczości, ale z roku na rok ulega to zmianie, rodząc coraz większe problemy.

6 Mpix wystarczy?

Nie od wczoraj wiadomo, że to spece od marketingu są odpowiedzialni za napędzanie mody na różne, często niepotrzebne rzeczy. Historia megapikseli oraz aparatu cyfrowego doskonale wpasowuje się w ten schemat. Ludzie od public relations, próbując znaleźć sposób na sprzedanie promowanych przez siebie produktów, naciskali na producentów, aby ci przyspieszyli pracę nad matrycami z coraz to większą rozdzielczością. Przecież hasło: "Nasz aparat ma najwięcej megapikseli na świecie" może skutecznie poprawić sprzedaż każdego urządzenia, nawet jeśli nie jest ono dobre.

Jakie są uboczne skutki szalonego pościgu za coraz to wyższą "rozdziałką"? Spore prawdopodobieństwo utraty jakości. Powód jest dość prosty - na zdjęciach może wystąpić coraz więcej "szumu", czyli pojawiających się na obszarach jednolitego koloru plamek. Dodatkowo, chip odpowiedzialny za konwersję zdjęcia ma jeszcze więcej danych do przetrawienia, a i zdjęcia zajmują coraz więcej pamięci. Przy takiej "cenie" należy się zastanowić, czy warto inwestować w megapiksele, jeśli sama różnica w jakości zdjęcia nie jest duża.

Zobacz porównanie cen aparatów cyfrowych w serwisie Bazzar.interia.pl

Owszem, na samym początku "pikselowej pogoni" liczba opisująca rozdzielczość miała znaczenie, dzisiaj jednak trend uległ zmianie. - Problem polega na tym, że liczba megapikseli przestała się liczyć w momencie, w którym przekroczyliśmy 6 megapikseli - powiedział w wywiadzie dla News.com Chris MacAskill, szef jednego z najpopularniejszych internetowych fotoserwisiów. - Może jedno na milion zdjęć zyska na rozdzielczości wyższej niż 6 megapikseli, tymczasem każde zdjęcie zyska na mniejszej ilości "szumu" - konkluduje MacAskill.

Wyścig zbrojeń

Przedstawiciele firm odpowiedzialnych za produkcję aparatów cyfrowych oczywiście nie zgadzają się z takimi tezami, tłumacząc w ten sposób swoją decyzję o wprowadzeniu matryc CCD z coraz wyższą rozdzielczością. Ich podstawową linią obrony jest stwierdzenie, że jeszcze jakieś 2 lata temu rzeczywiście można było mówić o problemach polegających na powiązaniu megapikseli i samej jakości zdjęć - ale to już przeszłość. Teraz lekarstwem na tego typu dolegliwości mają być m.in. znacznie lepsze procesory odpowiedzialne za konwersje zdjęć; technologie takie jak Venus Engine 3 od firmy Panasonic.

Jednak wydając tego typu oświadczenia, producenci aparatów przyznają się do popełnionych wcześniej błędów, a ponieważ Venus Engine 3 (oraz podobne do niego rozwiązania) zostały dopiero co zaimplementowane albo trafią do aparatów w 2007 roku - aktualnie znajdujące się na sklepowych półkach produkty mogą budzić pewną nieufność.

O czym wiec należy pamiętać podczas zakupu? Przed decyzją trzeba sprawdzić jakość samej optyki aparatu (oczywiście nie jest to takie proste dla laika, ale od czego jest "pan sprzedawca"?) - tutaj nie zmieniło się wiele od czasów królowania czarno-białych Zenitów (np. ogromna rola obiektywu). Ważnym elementem jest także skontrolowanie, jak aparat radzi sobie z oddaniem kolorów i oświetlenia. Do tego dochodzą jeszcze wspomniane podzespoły odpowiedzialne za przetwarzanie zdjęcia na jego cyfrowy odpowiednik oraz wewnętrzne oprogramowanie aparatu.

Świadomy zakup - oto chyba najlepsza odpowiedź na szaleństwo związane z megapikselami, chociaż zatrzymać samego "wyścigu zbrojeń" raczej się już nie da. Według analiz serwisu News.com, w 2006 roku średnia liczba megapikseli w aparacie wyniosła 5,7 Mpix, w 2007 roku będzie to około 6,5 Mpix, a w 2010 roku będziemy mogli mówić o średniej 9,2 Mpix. Oby megapiksele szły w sojuszu z coraz lepszymi aparatami - wtedy wszyscy na tym skorzystamy.

Łukasz Kujawa

Zobacz porównanie cen aparatów cyfrowych w serwisie Bazzar.interia.pl

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy