Smutna historia szefa ostatniej wypożyczalni wideo

Kiedy ostatnio zdarzyło wam się wypożyczyć film na DVD? No właśnie, ja też już nie pamiętam. Tymczasem w Lublinie jest facet, który włożył mnóstwo pieniędzy w wypożyczalnię wideo w nadziei, że będzie to dobry interes.

"Gazeta Wyborcza" opisuje historię "szefa ostatniej wypożyczalni wideo" w Lublinie, pana Mariusza Nazima, który kupił biznes cztery lata temu, licząc, że jeszcze będzie się dało zarobić na tym pieniądze. I oczywiście pieniędzy nie zarabia. Trudno, żeby zarabiał w czasach, kiedy szybki internet nie jest już dobrem luksusowym (przynajmniej w dużych miastach, do których Lublin niewątpliwie się zalicza) i Polacy potrafią znaleźć w nim wszystko, czego potrzebują do szczęścia. Jedni korzystają z serwisów VoD, inni po prostu filmy piracą, zanim te w ogóle zdążą ukazać się na DVD - tak czy siak jakoś sobie radzimy bez wypożyczalni wideo.
 
Tymczasem pan Mariusz cztery lata temu kupił taki właśnie biznes, ma na półkach sześć tysięcy tytułów na płytach DVD i kasetach VHS, i może trzydziestu klientów. Mówi, że wypożyczalnia to jego życie – większość tych filmów obejrzał, poznał tu też mnóstwo fajnych ludzi, nawet przyjaciół. Pamięta, jak zaczął w niej pracę niedługo po zdaniu matury, na początku lat 90. Wtedy klientów były tysiące, ludzie dzwonili, pytali, kiedy będzie konkretny film. Czasem trzeba było czekać kilka dni, żeby wypożyczyć film.
 
W nowym tysiącleciu zaczęły się problemy, głównie przez internet. Szef pana Mariusza postanowił odejść, więc on i jego żona kupili wypożyczalnię. "Włożyliśmy oszczędności naszego życia. Nie chcę mówić, ile za to zapłaciłem, ale mało to nie było" – opowiada na łamach "GW". I dodaje, że wywalił niepotrzebne regały, pomalował ściany, zrobił reklamę przed wejściem... a klientów i tak ubywało.
 
Świat, którego już nie ma

Reklama

Z ponad 13 tysięcy stałych klientów zostało trzydziestu, którzy wciąż regularnie przychodzą wypożyczać płyty. "Kiedyś zagadnąłem jednego ze stałych klientów. Odparł, że nie ma tak dobrego łącza internetowego, żeby ściągać filmy z sieci, a poza tym oryginalna płyta ma dla niego jakość, której nie można porównać z wersją piracką. Oj, żeby takich było więcej" – opowiada pan Mariusz. Kim są ci stali klienci? "Przeważnie ludzie dojrzali, osoby wysoko postawione społecznie. To lekarze, nauczyciele, ale też artyści, choćby ci z Budki Suflera, Teatru Juliusza Osterwy czy prokuratorzy. Oni nigdy nie ściągną filmu z internetu, bo szanują czyjeś prawa autorskie".
 
Bohater artykułu "Wyborczej" mówi, że chciałby utrzymać biznes tak długo, jak tylko będzie się dało. A kiedy już się nie będzie dało, zamierza sprzedać całą kolekcję, po 7 zł za film. Czyli raczej tanio. Pytanie tylko, czy ktokolwiek będzie chciał jeszcze te filmy kupić za kilka lat. Ja już dziś bym nie kupiła – i nie, wcale nie dlatego, że mam zwyczaj filmy piracić. Już teraz w polskiej sieci jest wystarczająco dużo serwisów VoD, żeby spokojnie można było, legalnie i za całkiem przyzwoite pieniądze, oglądać niemal wszystko, co nam się marzy.
 
A przecież rynek streamingu wideo też czeka rewolucja, która rozpocznie się wraz z wejściem Netfliksa na polski rynek. Będzie jeszcze taniej, a i oferta powinna się poprawić. Historię właściciela ostatniej wypożyczalni wideo ciekawie się czyta, ale za nic w świecie nie chciałabym być dziś na jego miejscu. 

Marta Wawrzyn

gadżetomania.pl

Gadżetomania.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama