Zaginiony samolot - dlaczego wciąż nie wiemy, co stało się z MH370?

Jak to możliwe, że Boeing 777-200ER malezyjskich linii lotniczych przepadł bez śladu? Gdzie podziały się radary, satelity oraz cały wachlarz systemów pokładowych?

8 marca samolot Boeing 777-200ER Malaysia Airlines lot 370 zniknął z radarów - system przekazu danych został wyłączony o 1:07, transponder 14 minut później, o 1:21 (czasu lokalnego). Natychmiast rozpoczęto akcję poszukiwawczą, w którą zaangażowało się 9 krajów. Trwają poszukiwania maszyny - zarówno z powietrza, jak i z wody. Jednocześnie analizowane są wszelkie możliwe dane, które mogłyby pomóc w zlokalizowaniu boeinga.

Nie będziemy  próbowali zgadywać, co stało się z lotem MH370. Warto natomiast zastanowić się, dlaczego - w czasach tak zaawansowanych technologii, powszechnej nawigacji i inwigilacji - poszukiwania jednego z największych samolotów pasażerskich przypominają przysłowiowe "szukanie igły w stogu siana". Tym bardziej, że przypadek malezyjskiej maszyny nie jest odosobniony.

Reklama

Poza zasięgiem radarów

Eksperci zakładają, że cokolwiek stało się z lotem MH370, było bardzo gwałtowne. Jednak najbardziej zaskakująca jest ich zdaniem absolutna cisza radiowa, brak jakichkolwiek komunikatów ze strony załogi, sygnałów, że dzieje się coś złego. Tym bardziej, że za sterami Boeinga 777-200ER zasiadł doświadczony pilot, mający na koncie ponad 18 tys. przelatanych godzin. "Taka osoba wie, że najważniejsze są: lot, nawigowanie i komunikacja. To jest jak mantra" - mówił Patrick Smith, cytowany przez serwis Wired pilot linii lotniczych.

Jeśli samolot nagle znika, a załoga nie informuje o problemach, to możemy mieć do czynienia z ekstremalną i wyjątkową sytuacją. Ze zdarzeniem uniemożliwiającym nadanie komunikatu. To jednak nie tłumaczy, dlaczego nikt nie zaobserwował, jak zmieniał swój kurs.

Wydaje się nam, że samoloty pasażerskie nigdy nie znikają z radarów. Jest to prawda, jeśli maszyna znajduje się nad lądem. Sytuacja ulega zmianie mniej więcej 200 km (tutaj znaczenie ma wysokość czy warunki atmosferyczne) od linii brzegowej. Po przekroczeniu tej granicy piloci skazani są na komunikację radiową. Od czasu do czasu - w punktach raportowania - nadawane są komunikaty z pozycją, wysokością i prędkością samolotu. Pomiędzy nimi panuje zazwyczaj cisza radiowa, ponieważ lot na wysokości rejsowej jest w ogromnej większości przypadków bezpieczny i wolny od dramatycznych wydarzeń.

Istnieje również szansa, że maszynę śledziły radary wojskowe. Te mają znacznie większy zasięg i teoretycznie nic nie powinno ujść ich uwadze. Na podstawie danych zgromadzonych przez te systemy stwierdzono, że zaginiony boeing zawrócił ze swojej trasy.

W tym momencie możemy się zastanawiać, gdzie są w tym wszystkim wszechobecne i wszystkowidzące satelity. Te oczywiście czuwają i informują maszynę o jej położeniu, ale nie przekazują tych informacji np. do kontroli ruchu lotniczego. Taka wymiana danych jest oczywiście możliwa, ale wymaga wdrożenia odpowiednich rozwiązań, co - jak podaje Wired - wiąże się z ogromnymi, miliardowymi kosztami.

Zniszczone lub nieaktywne systemy pokładowe

Oprócz urządzeń zewnętrznych istnieje wiele  systemów i nadajników pokładowych ułatwiających śledzenie samolotu. Jednym z nich jest transponder - bezprzewodowe urządzenie komunikacyjne, które obiera, moduluje, wzmacnia i odpowiada na sygnał przychodzący w czasie rzeczywistym. W lotnictwie transpondery używane są do lokalizacji, identyfikacji oraz zarządzania ruchem lotniczym. Komunikuje się z nimi kontrola naziemna, ale katastrofa może je zniszczyć.

Z transponderem może współpracować Automatic Dependant Surveilance - Broadcast (ADS-B), czyli system w którym samolot raportuje swoją pozycję z dużą dokładnością. Pochodzące z niego dane są dostępne nie tylko dla kontroli naziemnej, ale i dla innych samolotów. Mało tego, dzięki nim oraz komercyjnie dostępnemu oprogramowaniu każdy może śledzić praktycznie każdą znajdującą się w powietrzu maszynę. Chodzi oczywiście o strony typu Flightradar24. ADS-B jest jednak zależny od transpondera, więc ewentualna awaria wyklucza oba elementy.

Reuters poinformował, że wyposażenie zaginionego Boeinga 777-200ER obejmowało system transmisji cyfrowej ACARS pozwalający wymieniać krótkie wiadomości tekstowe - za pośrednictwem fal radiowych - pomiędzy samolotami a stacjami naziemnymi. Z jego pomocą można nadać wiadomość z samolotu lub odpowiedzieć na komunikat z ziemi. Jednocześnie ACARS może przetwarzać i wysyłać dane gromadzone przez komputery pokładowe, np. pozycję.

To z jego pomocą udało się odkryć przyczynę katastrofy Airbusa linii Air France z czerwca 2009 roku. Co ciekawe, Boeing oferuje jeszcze bardziej zaawansowany system o nazwie Airplane Health Management, który informuje o problemach i monitoruje lot w czasie rzeczywistym - czytamy na łamach Wired. Wciąż jednak nie wiemy, dlaczego nie korzystał z niego malezyjski 777.

Najskuteczniejszym urządzeniem mogącym wskazać miejsce spoczywania wraku samolotu wydaje się podwodny nadajnik lokalizacyjny. Został on zaprojektowany z myślą o przetrwaniu katastrofy i działaniu przez około 30 dni na głębokości do 6 tys. metrów.

Jeśli nadajnik znajdzie się głęboko pod wodą, to jednostki poszukiwawcze muszą znaleźć się dość blisko, aby przechwycić sygnał. Nabiera to szczególnego znaczenia w kontekście przeczesywania ogromnych obszarów, a więc przypadku zaginionego Boeinga 777. Nadajnik ten jest zazwyczaj przytwierdzony do kadłuba samolotu lub stanowi jeden z elementów wyposażenia czarnej skrzynki - podkreśla Extremetech.

Poszukiwania zaginionego samolotu prowadzone nad wodami oceanu sprowadzają się zazwyczaj do wypatrywania szczątków konstrukcji lub plam paliwa. Mogą to skutecznie utrudniać warunki atmosferyczne, np. wiatry przemieszczające elementy samolotu. W przypadku lotu MH370 sprawę komplikuje ogromny obszar, na którym mogła wydarzyć się katastrofa.

Przy okazji wydarzenia z udziałem Boeinga 777-200ER zaczęto wspominać katastrofy z przeszłości, które wciąż pozostają dla nas tajemnicą. "Wall Street Journal" przywołał pechowy lot Boeinga 707 z 1979 roku oraz 727 z 1990 roku. W pierwszym przypadku za zaginionych uważa się 6, a w drugim 18 pasażerów.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Boeing 777 | katastrofa lotnicza | czarne skrzynki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy