Ludzie Hitlera wiedzieli, jak polecieć na Marsa

Załogowej misji na Marsa możemy się spodziewać nie wcześniej niż w 2030 roku. Ale szczegółowy plan takiej wyprawy narodził się w głowie niemieckiego naukowca Wernhera von Brauna już w 1948 roku. Co zakładał i z jakimi przeciwnościami spotkałby się w trakcie realizacji?

NASA umieściła na powierzchni Marsa kolejnego robota - zaawansowany technologicznie łazik o nazwie Curiosity. Przygotowania do tej misji trwały wiele lat i pochłonęły przeszło 2,5 mld dol. Nietrudno wysnuć wniosek, że wysłanie na Czerwoną Planetę ludzi wciąż jest poza ludzkim zasięgiem. Żadne z państw aktywnie badających przestrzeń kosmiczną nie dysponuje odpowiednim sprzętem, umożliwiającym sprawną i bezpieczną realizację tego przedsięwzięcia. Szacuje się, że pierwsze takie próby zostaną podjęte nie wcześniej niż w 2030 roku, czyli za 18 lat. To, co wydaje się nam nierealne w tej chwili, było dokładnie przemyślane i opisane przed niemieckiego konstruktora Wernhera von Brauna.

Naziści na Marsie

Wkład Brauna w rozwój zbrojeń i eksploracji przestrzeni kosmicznej jest równie ważny co kontrowersyjny. Świat poznał go jako naukowca III Rzeszy, twórcę rakiet V-2, które spadły na Londyn pod koniec wojny. Nic dziwnego, że jego talentem konstruktorskim natychmiast zainteresowali się Amerykanie. Zresztą na celowniku tamtejszych służb specjalnych znalazło się znacznie więcej nazwisk - ponad 100 - związanych z aerodynamiką, bronią rakietowa, chemiczną i medycyną, a więc także z NSDAP lub SS.

Wszyscy, łącznie z Braunem, zostali przerzuceni do USA pod koniec wojny lub natychmiast po jej zakończeniu w ramach Operacji Paperclip. Odbyło się to bez zgody amerykańskiego Departamentu Stanu, ponieważ w innym wypadku nie otrzymaliby wiz i pozwolenia na wjazd do Stanów Zjednoczonych.

Reklama

Tam niemiecki konstruktor zaprojektował rakietę Saturn V, która odegrała kluczową rolę w lądowaniu na Księżycu, w ramach misji Apollo. Wcześniej Braun snuł plany o załogowej podróży na Marsa. Jej szczegółowy opis powstał w Fort Bliss, w Teksasie, gdzie naukowiec pracował nad rakietami dla armii amerykańskiej.

W 1948 roku jego wizja doczekała się publikacji jako "Das Marsprojekt", a 4 lata później tłumaczenia na język angielski. Jej przebieg wzorowany był na ekspedycjach naukowych w rejony arktyczne, ale rozmach i skala były oszałamiające.

10 statkami o masie 37 tys. ton

W przedsięwzięciu miało wziąć udział 70 astronautów, podzielonych na 7 grup. Każda znalazłaby się w osobnym statku. Pozostałe 3 jednostki pełniłyby funkcję transportową, zaopatrując statki kosmiczne w paliwo i niezbędne wyposażenie. Miały jednak mieć ogromną masę - 3,7 tys. ton każdy. Z wyniesieniem w przestrzeń takiego kolosa nie poradziłaby sobie żadna rakieta.

Braun rozwiązał ten problem konstruując w myślach urządzenia modułowe. Każde z nich poleciałoby w kosmos w częściach, łącząc się w całość na orbicie okołoziemskiej, na wysokości 1730 km. Jednakże nawet to rozwiązanie wydawało się niewykonalne. Oznaczało bowiem 950 startów z wykorzystaniem 46 rakiet wielokrotnego użytku. Operacja trwałaby przynajmniej 8 miesięcy.

Gotowa flota odpaliłaby swoje silniki na 66 minut, rozpędzając się do prędkości pozwalającej na osiągniecie atmosfery Marsa w 260 dni. Pod koniec podróżny napęd zostałby uruchomiony ponownie - tym razem w celu wytracenia prędkości i zatrzymania się na orbicie Czerwonej Planety, czyli około 620 km nad jej powierzchnią. Tam załoga podzieliłaby się i tylko jeden ze statków podszedłby do lądowania.

Manewr byłby możliwy tylko na pasie śniegu lub lodu, ponieważ jednostka byłaby wyposażona nie w koła, a płozy. Po wylądowaniu załoga musiałaby porzucić statek i rozpocząć długą wędrówkę do równika planety, w celu wybudowania struktur umożliwiających lądowanie kolejnym statkom.

Braun wymyślił sobie, że na powierzchnię Czerwonej Planety zeszłoby 50 astronautów. Reszta pozostałaby na orbicie, zdalnie prowadząc badania i obserwacje. Po ukończeniu misji większa część załogi dołączyłaby do orbitujących towarzyszy w statkach przystosowanych do pionowego startu. Zabrałaby ze sobą także wszystkie zgromadzone materiały. Tam nastąpiłoby przegrupowanie i przygotowania do drogi powrotnej - również 260-dniowej.

Marzenia kontra rzeczywistość

Plany Brauna czyta się jak scenariusz wysokobudżetowego filmu science fiction. I faktycznie - z tamtejszą rzeczywistością mają niewiele wspólnego. Trudności niemożliwe do pokonania pojawiają się już w początkowej fazie. Chodzi naturalnie o środki na jego sfinansowanie. Samo paliwo potrzebne do wyniesienia w przestrzeń i lotu opisuje astronomiczna liczba - ponad 5 000 000 ton. Twórca planu miał na ten temat nieco inne zdanie. Według niego, wiele operacji wojskowych realizowanych w trakcie wojny było zakrojonych na znacznie szerszą skalę.

Nawet jeśli statki znalazłyby się w kosmosie i wraz załogą doleciały na orbitę Marsa, to tamtejsze warunki okazałyby się zupełnie inne niż przewidywano. Wykluczałyby tym samym realizację poszczególnych etapów - szczególnie lądowań i działań na powierzchni planety. Braun brał to pod uwagę, ale nie był świadom skali problemu.

Kolejnym wąskim gardłem przedsięwzięcia okazałoby się łączenie poszczególnych modułów statków na orbicie okołoziemskiej. Otóż w 1948 roku nie wiedziano o istnieniu obszaru intensywnego promieniowania otaczającego Ziemię, czyli Pasa Van Allena (odkrytego dziesięć lat później). Dłuższe przebywanie w strefie jego oddziaływań uszkodziłoby podzespoły statków i napromieniowało załogi.

Von Braun zdawał sobie sprawę z tego, jak długotrwałe przebywanie w stanie nieważkości wpływa na fizjologię ludzkiego organizmu. Naukowiec zamierzał uporać się z tym problemem na dwa niewykonalne sposoby. Pierwszy zakładał połączenie statków w trakcie lotu i wprowadzenie ich w ruch wirowy, w celu wytworzenia grawitacji.

Inny scenariusz sugerował, że flocie towarzyszyłyby specjalne statki grawitacyjne. Na ich pokładach załoga mogłaby przeciwdziałać zgubnym skutkom braku przyciągania. Na koniec warto wspomnieć o niewystraczająco dobrej nawigacji i specyficznej atmosferze Marsa, która całkowicie uniemożliwiłaby przeprowadzenie gładkiego manewru lądowania.

Zamiast Marsa... Księżyc

Publikacja Wernhera von Brauna wywołała sporo szumu. Natychmiast pojawiły się inne koncepcje i plany wysłania załogowej misji na Czerwoną Planetę. Ale głos cały czas zabierał główny zainteresowany, czyli twórca planów odważnej marsjańskiej eskapady. W 1948 roku przewidywał, że przygotowania ruszą 7 lat później. Po upływie tego czasu zmienił jednak zdanie.

"Czy ludzie kiedykolwiek polecą na Marsa - pytał w publikacji z 30 maja 1954 roku. - Jestem pewien, że tak, ale minie cały wiek zanim będziemy na to gotowi. Musimy się jeszcze wiele nauczyć, umieścić w przestrzeni stacje kosmiczne, czyli poligony doświadczalne, niezbędne do przeprowadzenia takiej misji" - odpowiadał na postawione przez siebie pytanie.

Choć von Braun nie zrealizował swojego odważnego planu, to jego wkład w załogowe loty w kosmos jest niezaprzeczalny. Historia zapamiętała go jednak zupełnie inaczej...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mars | lot na Marsa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy