Antarktyda traci pokrywę lodową

Zastraszające tempo topnienia lodów Antarktydy zostało określone przez uczonych z Harvardu mianem „strefy zero globalnej zmiany klimatu”. W konsekwencji może doprowadzić do podniesienia stanu wód nawet o 3 metry.

Najgorsza sytuacja dotyczy Półwyspu Antarktycznego, ponieważ ma on największy kontakt z ciepłymi wodami oceanu. Te sprawiają, że lód cofa się w głąb lądu, a ciepłe powietrze działa na powierzchni. W ciągu ostatnich 50 lat średnia temperatura wzrosła tam o 3 stopnie Celsjusza - znacznie szybciej niż w innych rejonach świata. Z obliczeń dokonanych na podstawie zdjęć satelitarnych NASA oszacowano, że przez ostatnie 10 lat Półwysep Antarktyczny tracił 49 mld ton lodu rocznie.

Analogiczna sytuacja, ale na nieco mniejszą skalę, ma miejsce w pozostałych rejonach kontynentu. Oszacowano, że w sumie traci on rocznie około 130 mld ton lodu, który ostatecznie topnieje i zasila wody oceanów. Naukowcy obliczyli, że taka ilość byłaby wystarczająca do wypełnienia 1,3 mln basenów olimpijskich, natomiast masa lodu równa się masie 356 tys. wieżowców Empire State Building.

Reklama

Zmiany widać gołym okiem - zauważają uczeni zajmujący się fauną i florą tego regionu. Obecny krajobraz Półwyspu Antarktycznego różni się od tego sprzed 10 lat. Dotyczy to nie tylko roślin, ale również zachowań zwierząt - przede wszystkim pingwinów.

Obrazy satelitarne pokazały, że ogromne pęknięcie pokrywy lodowej na lodowcu Larsen C powiększyło się w 2014 roku o przeszło 20 km. Sytuacja jest o tyle poważna, że ten typ lodu powinien być odporny na pęknięcia. Naukowcy ostrzegają, że w końcu może dojść do oderwania się góry lodowej o powierzchni - jak to określono - zawierającej się gdzieś pomiędzy powierzchnią Rhode Island a Delaware. To z kolei może doprowadzić do rozpadu całego lodowca Larsen C, który wielkością odpowiada Szkocji.

Jeszcze nie tak dawno Antarktyda była w lodowej równowadze, a naukowcy z przerażeniem spoglądali w stronę Grenlandii. Teraz sytuację panującą na kontynencie określają słowami "nieodwracalna" i "nie do zatrzymania".

- Tempo jego topnienia jest szybsze, niż ktokolwiek mógł przypuszczać - powiedział Eric Rignot, naukowiec pracujący w NASA. Wody w oceanach jest tak dużo, że najbliższe lata nie przyniosą żadnych drastycznych zmian. Jeśli jednak sytuacja się utrzyma, to za 100 lub 200 lat poziom wód wzrośnie o ponad 3 metry. To wystarczy, aby poważnie zagrozić takim metropoliom jak Nowy Jork czy chińskiemu Kantonowi. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Antarktyda | globalne ocieplenie | lodowce
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy