Amerykański turysta wpadł do wulkanu i... przeżył

W Parku Narodowym Wulkanów Hawaiʻi doszło do tragedii. Turysta spadł z wysokości 20 metrów, bezpośrednio do kaldery Kilauei - jednego z najbardziej aktywnych wulkanów na świecie. Przeżył, choć trudno na ten moment stwierdzić, jakie obrażenia wywołała lawa.

1 maja około godziny 18:30 32-letni turysta postanowił przejść przez barierkę w Steaming Bluff, by zbliżyć się do krawędzi urwiska. Potknął się, stracił równowagę i wpadło do kaldery. Około godziny 21:00 został znaleziony żywy przez ratowników na wąskiej krawędzi klifu. Mężczyzna został przewieziony do Hilo Medical.

Kilauea jest czynnym wulkanem leżącym w archipelagu Hawajów na wyspie Hawai'i. Wulkan wznosi się na wysokość 1247 m n.p.m. i zajmuje powierzchnię 1430 m2, co stanowi 13,7 proc. powierzchni wyspy. W głównym kraterze znajduje się jezioro lawowe Halema'uma'u. Ostatnia erupcja wulkanu rozpoczęła się w 1983 r. i trwa do dzisiaj.

W ciągu ostatnich 8 miesięcy aktywność sejsmiczna, deformacja skorupy i emisja gazów były na stosunkowo niskim poziomie. Prawdopodobnie właśnie dzięki temu, 32-letniemu turyście udało się przeżyć.

Ta historia powinna stanowić przestrogę dla wszystkich tych, którzy są w stanie przekroczyć wszelkie barierki ochronne, by tylko zrobić idealne zdjęcie. 

Reklama
INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wulkany | lawa | Hawaje | wulkan Kilauea
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy