Formy Życia

​​Zawieszeni między życiem a śmiercią czekają na ratunek

Anabioza to stan gdzieś między życiem a śmiercią /123RF/PICSEL

- Do tej pory zakładaliśmy, że nie można przywrócić zmarłych do życia. Technicznie da się to zrobić, pod warunkiem, że odpowiednio wcześnie przygotuje się komórki - zdradza chirurg Peter M. Rhee, amerykański chirurg, profesor medycyny i weteran wojskowy, który przyczynił się do rozwoju innowacyjnej techniki EPR.

Osoby z ranami postrzałowymi i kłutymi nie mają wiele czasu na ratunek. Nawet najlepszy zespół lekarzy może nie być w stanie zatamować krwotoku, a to oznacza śmierć. Odważną alternatywą okazuje się wprowadzenie pacjentów w stan anabiozy - na granicy życia i śmierci. Technikę tę stosuje się już w jednym z amerykańskich szpitali.

Medycyna zna przypadki, w których osoby wyciągnięte z lodowatej wody udało się ożywić nawet godzinę po zatrzymaniu oddechu, tylko dlatego, że ich metabolizm zwolnił. To rzadki przypadek anabiozy, w którym wszystkie procesy życiowe przechodzą na niższy poziom energetyczny, a metabolizm zwalnia do minimum. Zapotrzebowanie na tlen jest wtedy znikome, choć akcja serca nie ustaje w pełni. Pacjenci z wyjątkowo nieprzyjemnymi obrażeniami ciała celowo są wprowadzani w ten stan.

Reklama

Jak kupić trochę czasu

Lekarze nie lubią jednak pojęcia anabioza, bo brzmi zbyt fantastycznie. A tymczasem to czysta nauka. Pilotażowy program został wprowadzony przez UPMC Presbyterian Hospital w Pittsburghu w stanie Pensylwania. 

- Chcemy zawieszać czynności życiowe pacjentów, ale nie lubimy nazywać tego anabiozą, bo brzmi jak science fiction. Dlatego proces ten nazywamy krytyczną prezerwacją i resuscytacją (Emergency Preservation and Resuscitation, czyli EPR) - podkreśla Samuel Tisherman, chirurg specjalizujący się w ratowaniu krytycznie chorych pacjentów.

Człowieka wprowadza się w EPR, by zyskać trochę czasu i dać medykom szansę na naprawienie uszkodzeń organizmu, które w zwykłych warunkach błyskawicznie okazałyby się śmiertelne. 

W normalnych temperaturach ciała - ok. 37oC - komórki potrzebują regularnych dostaw tlenu do produkcji energii. Gdy serce przestaje bić, krew nie przenosi tlenu do komórek, a pozbawiony jego mózg umiera w ciągu pięciu minut. Właśnie tyle czasu na ratunek mają lekarze, bo później uszkodzenia organizmu są już nieodwracalne. 

Przy niskich temperaturach nasze tkanki potrzebują znacznie mniej tlenu, ponieważ wszystkie procesy biochemiczne zachodzą o wiele wolniej. Na odratowanie osób sztucznie wprowadzonych w stan anabiozy lekarze mają więc więcej czasu.

Roztwór zamiast krwi

Żeby obniżyć temperaturę ciała, a tym samym spowolnić procesy biochemiczne, czy właściwie całkowicie zatrzymać aktywność komórkową, trzeba wymienić całą krew pacjenta na zimny roztwór soli fizjologicznej. 

Już po 15 minutach od jej wprowadzenia temperatura organizmu obniża się do 10oC. Podczas przeprowadzanego zabiegu pacjent znajduje się w stanie śmierci klinicznej i w takim "zawieszeniu" jest w stanie przebywać bez trwałego uszczerbku na zdrowiu przez około dwie godziny. To wystarczy, by medycy naprawili najpoważniejsze zniszczenia wywołane kulą lub ostrym narzędziem.

- Gdy do szpitala trafia pacjent, którego zgon nastąpił dwie godziny temu, nic nie można zrobić. Ale gdy mamy świadomość, że tracimy ciężko ranną osobę, lepiej zawiesić jej czynności życiowe i dać sobie trochę czasu na naprawę najpoważniejszych uszkodzeń organizmu - podkreśla prof. Peter M. Rhee, który podczas pracy w University of Arizona w Tucson, przyczynił się do rozwoju techniki.

Skrajne wychłodzenie

Tuż przed operacjami serca i mózgu lekarze często obniżają temperaturę ciał pacjentów, stosując okłady z lodu. Podłączając zewnętrzny obieg krwi i układ chłodzenia, można zyskać do 45 minut, co wystarcza do przeprowadzenia operacji. Ale taki zabieg wymaga czasu i nie może być wykonany bez starannego przygotowania. Na oddziale ratunkowym każda sekunda jest na wagę złota.

Jednak powolne chłodzenie ciała w przypadku rany postrzałowej lub kłutej nie ma sensu. Serce takich pacjentów wyjątkowo szybko wstrzymuje pracę z powodu zbyt dużej utraty krwi. Aby zahamować krwawienie i ponownie uruchomić serce, lekarze mają tylko kilka minut. Nawet jeżeli krwawienie zostanie zatamowane, to uzupełnienie straconej krwi nie jest proste. To nie dolanie wody do szklanki. Resuscytacja naraża ciało na nagłą ekspozycję tlenu, co może skończyć się dla komórek uwolnieniem szkodliwych substancji, które powodują poważne obrażenia.

Technika sztucznej anabiozy po raz pierwszy została zastosowana u świń w 2002 r. przez Hasana Alama na University of Michigan w Ann Arbor. U zwierząt wywoływano duży krwotok, żeby uzyskać krytyczne obrażenia - takie, które często występują u ludzi. Następnie wypompowywano z nich całą krew i zastępowano mieszanką zimnego potasu lub roztworem soli fizjologicznej. Po naprawieniu ran ciało zwierzęcia stopniowo ogrzewano, wprowadzając ponownie krew. Po pewnym czasie serca eksperymentalnych świń znowu zaczynały bić, choć niektóre potrzebowały wsparcia w postaci defibrylatora. Jak się okazało, zabieg nie wpłynął negatywnie na żadne funkcje życiowe zwierząt.

Program już działa

Zespół Tishermana przetestował technikę EPR na co najmniej jednej osobie. Lekarze nie ujawnili jej danych, jakie były dalsze losy pacjenta i czy udało się "przywrócić" go do życia. 

Program testowy zakłada poddanie EPR łącznie 10 osobom i 10 innym, którzy dotrą do szpitala zbyt późno, gdy nie będzie tam całego zespołu Tishermana, co oznacza, że EPR nie będzie można przeprowadzić (grupa kontrolna).

Pierwszym etapem zabiegu jest przepłukanie serca i mózgu zimnym roztworem soli fizjologicznej. Są to obszary najbardziej narażone na małą zawartość tlenu i kluczowe do prawidłowego funkcjonowania organizmu. W tym celu dolna część serca musi zostać czasowo "odcięta", a cewnik wprowadzony do aorty - największej tętnicy w organizmie - pompuje sól fizjologiczną. Po usunięciu zacisku na sercu, sól stopniowo jest wprowadzana do organizmu przez układ krwionośny. Całkowite zastąpienie krwi wspomnianą substancją trwa około 15 minut.

W tym stanie procesy metaboliczne praktycznie nie zachodzą, ale dzięki temu komórki mogą przetrwać bez tlenu. W procesie beztlenowej glikolizy nadal jest wytwarzana energia potrzebną do utrzymania organizmu przy "życiu". W normalnej temperaturze ciała komórki mogą wytrzymać w takich warunkach około dwie minuty, ale w niskich temperaturach mogą przeżyć wiele godzin. 

Pacjent wprowadzony w stan anabiozy zostaje przewieziony na salę operacyjną.

Przywracanie do życia

Wprowadzenie tej techniki wymagało wielu lat przygotowań, choć od strony prawnej nie jest trudne. Ponieważ EPR jest stosowana  u pacjentów w stanie krytycznym, nie trzeba uzyskiwać zgody na jej zastosowanie ani od pacjenta, ani od jego rodziny. Stosuje się ją tylko u śmiertelnie rannych pacjentów, dla których nie ma alternatywnego leczenia.

EPR ma oczywiście swoje wady - możliwe jest uszkodzenie komórek, gdy ciało jest rozgrzane i przywrócony zostaje przepływ krwi. Nie jest do końca jasne, dlaczego tak się dzieje. Są jednak leki, które mogą przeciwdziałać temu efektowi. Ostatecznie chodzi o to, by pacjenci przeżyli bez żadnych znaczących deficytów neurologicznych.

- Mam nadzieję, że takie podejście, w zasadzie próba zatrzymania zegara, kupienia czasu, może za pomocą hipotermii, może za pomocą leków, pozwoli nam uratować pacjentów po urazach, którzy obecnie umierają na naszych oczach - podsumowuje prof. Tisherman.

Kardiochirurdzy robią coś bardzo podobnego do EPR od dziesięcioleci, ale chodzi o pchnięcie tej techniki do przodu - na oddział ratunkowy, a może nawet w teren. W medycynie ratunkowej lekarze zawsze starają się zatrzeć granicę między życiem a pewną śmiercią; stworzyć coś na kształt nadziei tam, gdzie wcześniej jej nie było. Jeśli EPR zadziała, to może okazać największym przełomem w medycynie od dekad.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy