Medycyna przyszłości

Chińscy doktorzy Mengele XXI wieku

Mimo ogromnego postępu w medycynie, wciąż nie wynaleziono skutecznego leku na narkomanię i innego rodzaju uzależnienia. Ale chińscy lekarze mają swoją własną, kontrowersyjną metodę walki ze stale rosnącą liczbą narkomanów. Metoda polega na... usunięciu im fragmentów mózgów. Czy Chiny stają się kolebką doktorów Mengele XXI wieku?

Od ustanowienia w 1949 roku Chińskiej Republiki Ludowej przez długie lata kraj ten był w nieznacznym stopniu dotknięty problemem narkotyków. Szczelność kulturowa oraz skomplikowane metody nadzoru obywatelskiego stanowiły tam dla narkotyków barierę nie do przejścia. Sytuacja zmieniła się diametralnie na skutek otwarcia na świat i szybkiego rozwoju gospodarczego.

Chiny, a w szczególności południowe prowincje Yunnan i Guangxi (przez które przechodzi szlak przemytniczy tzw. Złotego Trójkąta), stały się światowym centrum tranzytu, konsumpcji, a także produkcji narkotyków. W 2009 roku znajdowały się w światowej czołówce pod względem ilości skonfiskowanej heroiny, morfiny oraz narkotyków z grupy amfetamin i ecstasy.

Reklama

Chińska policja nie radzi sobie w walce z narkomanią. W latach 2005 - 2011 zatrzymano prawie 600 tys. osób i zabezpieczono ponad 150 ton narkotyków. W tym czasie 1,6 mln osób poddało się terapii odwykowej, a niemal 220 tys. z nich umieszczono w zamkniętych ośrodkach leczenia uzależnień. Niestety, nie na wiele się to zdało.
Nawet pomimo surowych kar za przestępstwa związane z narkotykami liczba uzależnień stale rośnie. Obecnie szacuje się, że całkowita liczba uzależnionych od opiatów (w tym: heroina, morfina, opium) sięga prawie 5 mln. Jak poradzić sobie z taką liczbą narkomanów? I - co ważniejsze - jak wyleczyć ich raz na zawsze?
Chińscy lekarze przekonują, że sposób na walkę z narkomanią jest prosty, a do tego inspirowany popularną niegdyś w USA lobotomią. By mieć pewność, że narkoman nigdy więcej nie sięgnie po używkę, wystarczy usunąć mu odpowiedni fragment mózgu. To neurochirurgiczne barbarzyństwo naprawdę działa!

Kuba Rozpruwacz ludzkich mózgów


Czym tak naprawdę jest lobotomia, z którą zestawia się obecnie stosowane w Chinach techniki? Lobotomia (zwana także leukotomią lub lobotomią czołową) to zabieg neurochirurgiczny polegający na przecięciu włókien nerwowych łączących czołowe płaty mózgowe z elementami międzymózgowia (najczęściej podwzgórzem lub wzgórzem).

Sformułowanie "zabieg neurochirurgiczny" jest określeniem mocno eufemistycznym. Propagatorem lobotomii jako metody leczniczej był Walter Freeman, przez amerykańską prasę nazywany "chirurgiem ludzkich dusz".


Freeman nie znieczulał pacjentów przed rozpoczęciem zabiegu, ale traktował ich elektrowstrząsami. Zamiast skalpela chirurg dzierżył w dłoni szpikulec do kruszenia lodu, który jako jedyny był wystarczająco twardy, by przełamać barierę kości ludzkiej czaszki. Freeman wpychał szpikulec w przestrzeń między gałką oczną a powieką, a następnie uderzał młotkiem w jego rękojeść.

W tym momencie ostrze przebijało oczodół, przedostając się do płata czołowego mózgu. Lekarz następnie chwytał za rękojeść i wykonując koliste ruchy fragmentował płaty czołowe mózgu swojego pacjenta. Taki standardowy opis zabiegu lobotomii może przyprawiać o dreszcze, choć metoda ta była przez długie lata stosowana jako sposób leczenia chorób psychicznych.

Lobotomia stała się jednym z najczęściej wykonywanych zabiegów chirurgicznych w latach 40. i 50. ubiegłego wieku. Freeman był propagatorem lobotomii w USA, choć za wynalazcę tej metody uważa się portugalskiego neurochirurga Antonio Egasa Moniza.

Uważał on, że każdą chorobę psychiczną można wyleczyć operacyjnie. Zainspirowany zapiskami dyrektora zakładu psychiatrycznego w Szwajcarii - Johanna Burckhardta, który od 1888 r. usuwał swoim pacjentom fragmenty kory mózgowej, odnotowując przy tym zmianę ich zachowań, postanowił spróbować tego samego.

Kwestie moralne i etyczne nie miały dla Moniza żadnego znaczenia. Pierwszymi jego pacjentami byli pensjonariusze zakładu dla psychicznie chorych Miguela Bombardy w Lizbonie. Moniz wywiercił im dziury w twardym przednim sklepieniu czaszki, po czym za pomocą skalpela przebił istotę białą mózgu i niszczył połączenia nerwowe płatu czołowego.

Portugalczyk przeprowadził zabiegi u 20 chorych na schizofrenię, depresję i nerwicę natręctw. Po zabiegu u pacjentów pojawiły się bóle głowy, wymioty, gorączki, padaczki, niepohamowane napady głodu i pragnienia, a także drętwienie mięśni. Najważniejszym symptomem było jednak całkowite zobojętnienie na świat. U 7 pacjentów zanikły halucynacje i ataki agresji, a to wystarczyło, by Moniz uznał ich za całkowicie wyleczonych.

Gdyby jednak upublicznione przez niego w 1936 r. wyniki badań nie trafiły w ręce Waltera Freemana, świat najprawdopodobniej zapomniałby o lobotomii. Ówcześnie szacowano, że w Stanach Zjednoczonych jest ok. 7 mln osób z zaburzeniami psychicznymi. Freeman wiedział, że jeżeli będzie w stanie ich wyleczyć, zdobędzie sławę, bogactwo i miejsce w historii medycyny.

Dalsza część artykułu na kolejnej stronie

Mechaniczna pomarańcza


Zabiegi wykonywane metodą Moniza nie przynosiły cudownych ozdrowień, więc Freeman postanowił ją nieco zmodyfikować. Po przeprowadzeniu ponad 600 lobotomii, lekarz ogłosił sukces - aż u 42 proc. pacjentów zaobserwowano zanik agresji, uspokojenie, a nawet cofnięcie depresji.

Tak imponujące dane nie zapewniały lobotomii rynkowego sukcesu, gdyż klasyczna operacja wymagała sterylnej sali, specjalistycznych przyrządów i narkozy pacjenta. Trzeba było znaleźć prostszy sposób dewastowania ludzkich mózgów, tak by każdy chętny mógł poddać się zabiegowi niemalże w domowych warunkach.

Metodą prób i błędów Freeman odkrył, że używając szpikulca do kruszenia lodu przez oczodół można łatwo dostać się w głąb mózgu. Tak narodziła się lobotomia transorbitalna, którą amerykańskie społeczeństwo uznało za prawdziwą sensację.

Freeman z dnia na dzień stał się bohaterem narodowym. Nikt nie śmiał kwestionować rzetelności jego eksperymentów. Nic nie robiono sobie również z protestów rodzin okaleczonych osób, bowiem dotyczyło to głównie osób niezrównoważonych psychicznie.

Apogeum niedorzeczności nastąpiło w 1949 r., kiedy to pod wpływem globalnego entuzjazmu Komitet Noblowski postanowił uhonorować tą nagrodą Antonia Egasa Moniza.

Po tym wydarzeniu na całym świecie zapanowała prawdziwa moda na lobotomię - w Europie leczono nią homoseksualistów, a w Japonii "trudne" dzieci. A Freeman, jak żywy dr Frankenstein, ze szpikulcem do lodu w dłoni fabrycznie rozpruwał mózgi oszołomionym elektrowstrząsami pacjentom.

Kubeł zimnej wody na głowę podnieconego społeczeństwa został wylany dopiero w 1955 r., wraz z wprowadzeniem pierwszych psychotropów, dzięki którym uzyskiwano lepsze rezultaty niż za pomocą barbarzyńskich metod Freemana. Klapki z oczu opadły i świat dostrzegł, że po przeprowadzonej lobotomii aż 67 proc. pacjentów zamienia się w bezwolne warzywa.

Zanim powszechnie zabroniono tej metody, w latach 1935-1960 w USA przeprowadzono ponad 50 tys. takich zabiegów. Sam Freeman prawo do wykonywania zawodu stracił dopiero w 1967 r. Do tego czasu osobiście dokonał ponad 3500 lobotomii.

I oto, mimo że medycyna do dziś wstydzi się za gloryfikację mózgowego Kuby Rozpruwacza, historia znów się powtarza - tym razem jednak w Chinach.

Historia zatacza koło

Lobotomia miała leczyć zaburzenia psychiczne, natomiast metoda stosowana przez chińskich lekarzy ma pozbawić uzależnionych potrzeby zażywania heroiny czy alkoholu. I tu, i tu przyświecający lekarzom cel należy uznać za słuszny.

Spustoszenia, jakie wywoływał zabieg lobotomii w organizmach pacjentów, nie sposób opisać słowami, ale można założyć, że podobną ścieżką podążą praktyki chińskich medyków. Na czym polega jednak sam zabieg i dlaczego zestawia się go z terapią stosowaną przez Freemana?

Operacja polega na wywierceniu w podstawie czaszki niewielkich otworów, przez które do mózgu pacjenta wprowadza się długie elektrody sięgające aż do tzw. jądra półleżącego. Obszar ten, będący fragmentem układu nagrody, jest często określany jako "centrum przyjemności" mózgu, bowiem stymulują go używki, takie jak narkotyki, papierosy czy alkohol. Przepływający przez elektrody prąd elektryczny zabija neurony w jądrze półleżącym. Aby zmniejszyć ryzyko uszkodzenia innych rejonów mózgu, w trakcie zabiegu pacjent jest cały czas przytomny.

W 2004 r. chiński rząd zakazał przeprowadzania tego zabiegu, bowiem uznano, że nie ma wystarczających dowodów naukowych na jego skuteczność. Na czarnym rynku chirurgiczna ablacja jądra półleżącego nadal jest jednak niezwykle popularna. Od tego czasu zabieg przeprowadzono ponad tysiąc razy, za każdym razem pod przykrywką badań naukowych.

Zabieg jest skuteczny. Pięć lat po operacji aż 47 proc. pacjentów z 60-osobowej grupy badawczej pozostaje wolnych od uzależnienia od opiatów. To wynik znacznie lepszy od 30-40 proc. uzyskiwanych konwencjonalnymi metodami.

Jednak w przypadku neurochirurgicznego leczenia uzależnień skutki uboczne odnotowano aż u 60 proc. pacjentów. Luki w pamięci miało 21 proc. osób, a utratę motywacji zaobserwowano u 18 proc. badanych (jedna osoba całkowicie straciła popęd seksualny). Najbardziej niepokojące są jednak poważne zmiany osobowości, które dotknęły aż 53 proc. pacjentów po zabiegu.

Podobne "korygujące" operacje neurochirurgiczne zostały potępione w Chinach już w przeszłości. "Wall Street Journal" przypomina przypadek 25-letniego Mi Zhantao, któremu usunięto fragment mózgu, by wyleczyć go z depresji. Operacja nie przyniosła spodziewanego rezultatu, a dodatkowo wystąpiły poważne skutki uboczne. Chińczyk ma częściowo sparaliżowaną prawą rękę i bełkocze.

Matka Mi - Kong Lingxia - żałuje wydanych czteroletnich dochodów rodziny w wysokości 4800 dol. na operację, której skutki jej syn będzie odczuwał do końca życia.

Leczenie uzależnień to niejedyne zastosowanie chirurgicznych ablacji mózgu. Chińscy lekarze zalecają stosowanie zabiegu również w leczeniu schizofrenii czy depresji. Dr Wang Yifang, który w swojej karierze przeprowadził ponad 1000 operacji ablacyjnych, chwali skuteczność tej metody.

- W wielu szpitalach psychiatrycznych jest od 30 do 50 proc. pacjentów, którzy nie mogą być leczeni farmakologicznie. Te osoby stanowią ogromne obciążenie dla rodzin i całego społeczeństwa. Wtedy w ich życiu pojawiam się ja - wyjawił Wang, dodając jednocześnie, że według jego informacji aż 93 proc. pacjentów wykazało poprawę zachowania po operacji.

Przeprowadzane w Chinach zabiegi neurochirurgiczne są bardziej precyzyjne niż wspomniana wcześniej lobotomia, choć podobnie jak tamta metoda całkowicie zmieniają osobowość pacjentów.  Pozbywając się uzależnienia, poddani zabiegom pacjenci tracą jednocześnie część siebie. Czy gra jest warta świeczki? To wybór, jakiego każde społeczeństwo musi dokonać samo.

Nowa era neurochirurgii?

Współczesna neurochirurgia jest na tyle zaawansowana, że potrafi poradzić sobie nawet z wyjątkowo uciążliwymi schorzeniami mózgu. Ale nawet najbardziej precyzyjne narzędzia i najsprawniejsze ręce chirurga nie są w stanie odmienić natury człowieka.

Metody stosowane przez chińskich lekarzy udowadniają, że nie każdy cel uświęca środki.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy