Kosmos

USA skazane na arktyczne zimy

USA zaczęły już zmagania z kolejną srogą zimą. Temperatury spadły do rekordowych wartości, a na zasypanych śniegiem autostradach utknęły tysiące samochodów. Naukowcy podejrzewają, że przyczyn tych anomalii należy szukać w potężnych tajfunach szalejących nad zachodnim Pacyfikiem – donosi internetowe wydanie czasopisma "Popular Science".

Burze śnieżne pozbawiły życia kilku mieszkańców północnej części stanu Nowy Jork. Biały puch sparaliżował ruch na drogach i autostradach, uwięził ludzi w domach i doprowadził do zamknięcia szkół. Jakby tego było mało, nad region nadciąga kolejna fala śnieżnych zamieci. Synoptycy szacują, że w ciągu najbliższych kilku dni spadnie tyle śniegu, ile zazwyczaj wynosi roczna średnia dla tego obszaru.

Ze śniegiem i niskimi temperaturami zmagają się nie tylko północne stany. Sroga zima szaleje od Gór Skalistych aż po Atlantyk. Zamiast cieszyć się złotą jesienią, Amerykanie walczą z zaspami wysokimi na półtora metra. Najciekawsze jest jednak to, że winę za tegoroczne anomalie pogodowe ponosi najprawdopodobniej tajfun szalejący kilka tysięcy kilometrów dalej.

Reklama

Chodzi o "Nuri", który utworzył się nad zachodnim Pacyfikiem i rósł w siłę podczas wędrówki na północ. Towarzyszące mu wiatry wiały z prędkością nawet 180 km/h. Cyklon minął Japonię i osłabiony dotarł nad Arktykę. Jego pozostałości wciąż stanowią zagrożenie dla Alaski, Aleutów i wschodniej Rosji.

Można pomyśleć, że ze względu na stosunkowo słabe zaludnienie rejonów północnych tak niszczycielskie zjawisko jest tam mniej groźne. W rzeczywistości ma ono wpływ na wir polarny, który z kolei sprowadza na USA kolejne srogie zimy.

Wir polarny

Wir polarny to nic innego jak obszar niskiego ciśnienia znajdujący się nad biegunami - wysoko w atmosferze, na wysokości ok. 50 km. Nie jest niczym dziwnym i niespotykanym. To normalne i typowe dla tego rejonu kuli ziemskiej zjawisko, które jednak słabnie wiosną i latem, a przybiera na sile w miesiącach jesiennych i zimowych. Zimne powietrze jest jednak odgradzane od niższych szerokości geograficznych przez stały prąd strumieniowy. Przemieszcza się on z zachodu na wschód i jest napędzany przez różnicę temperatur pomiędzy Arktyką, a cieplejszymi średnimi szerokościami geograficznymi.

Zdarza się jednak, że prąd zwalnia. W konsekwencji bardzo zimne powietrze dociera na południe. Może również zwolnić do tego stopnia, że niemalże arktyczna pogoda utrzymuje się dłużej. Dokładnie takie właśnie zjawisko obserwujemy ostatnio w USA. Co ciekawe, wspomniane pozostałości po tajfunie "Nuri" dostały się w obszar występowania prądu strumieniowego, a szczelnie zamknięte masy zimnego powietrza "spłynęły" nad Stany Zjednoczone. Szacuje się, że taka sytuacja może się utrzymywać nawet przez kilka tygodni.

Część uczonych nie widzi w tym zjawisku nic nadzwyczajnego. Sugerują oni, by pozbyć się obaw, że każda kolejna zima będzie rekordowo zimna. W opozycji znajduje się jednak Jennifer Francis z Instytutu Nauk Morskich i Przybrzeżnych Uniwersytetu Rutgersa, która na co dzień zajmuje się badaniem wpływu ocieplania rejonów arktycznych na globalny klimat. Jej badania sugerują, że szybko ocieplająca się Arktyka poważnie osłabi i zwęzi prąd strumieniowy.

"Silny strumień jest jak gruba lina. Można ją szarpać i nic się nie stanie. Jednak słaba i cienka, będzie niczym struna. W wyniku uderzenia tajfunu wzdłuż prądu powędrują fale, co sprawi, że arktyczny potwór będzie częściej nawiedzał regiony południowe" - wyjaśnia Francis.

Ponure prognozy

Z Francis zgadzają się inni naukowcy. Ona sama jest przekona o słuszności swoich badań i zapewnia, że takie zjawiska będą się powtarzać. Są to bardzo złe wieści nie tylko ze względu na dyskomfort mieszkańców USA. Zeszłoroczna zima kosztowała gospodarkę tego kraju miliardy dolarów i wyskazała, jak bardzo jest on nieprzygotowany na takie zjawiska.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tajfun
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy