Czy Steve Ballmer musi odejść?

Już prawie pół roku temu magazyn "Forbes" umieścił szefa Microsoftu na czele listy prezesów, którzy dawno powinni stracić swoją pracę. Słusznie? Tutaj zdania są podzielone, choć nikt chyba tak naprawdę nie uważa, że Ballmer jest prezesem dobrym. Niektórzy tylko mówią, że wcale nie tak złym, jak mogłoby się wydawać.

Na potwierdzenie tej tezy przytaczają kilka argumentów. Mówią o SharePoint, czy ciągłym rozwoju takich produktów jak Microsoft Office, SQL Server czy Windows Server. Dzięki Xboksowi Microsoft wszedł z impetem na rynek rozrywki (i to innej niż wielogodzinne patrzenie na bluescreena), a nowy Outlook.com wygląda naprawdę interesująco.

To powyższe to całkiem ładne zestawienie, ale zastanówmy się - to tylko zbiór kilku udanych produktów. Żadnej rewelacji, żadnej rewolucji. A mówimy tutaj wciąż o firmie, która nie tak dawno temu rządziła informatycznym światem i o człowieku, który stoi na jej czele aż 12 lat. A to już nie w kij dmuchał. 12 lat to w świecie technologii tyle czasu, że aż ciężko go zliczyć. Kiedy weźmiemy to pod uwagę, to portfolio przestaje być aż tak imponujące.

Tymczasem pod rządami Ballmera Microsoft niemal przespał inwazję tabletów. Wtedy, kiedy niemal każdy, nie będący oczywiście Apple, wypuszczał na rynek swoje urządzenie tego typu jadące na Androidzie, firma z Redmond sprawiała wrażenie, jakby była królikiem robiącym wielkie oczy na chwilę przed zderzeniem z ciężarówką. A nie zapominajmy, że to ona zaczęła całą rewolucję ze swoim Tablet PC. Nie do końca udanym, ale jednak.

Reklama

Steve Ballmer własnoręcznie i nieomal w pojedynkę tak pokierował Microsoftem, że ten nie skoncentrował się wystarczająco mocno na najbardziej, jak miało się okazać, lukratywnych i najszybciej się rozwijających rynkach w branży, takich jak dostarczanie muzyki online, telefonia komórkowa i tablety. Nie wyczuł potęgi internetu, ale tu akurat nie ma się co dziwić, nie tak dawno temu sam nie tylko duchowy, ale i jak najbardziej fizyczny ojciec Microsoftu, Bill Gates, deklarował, że jego firma internetem "nie jest zainteresowana".

Tak, niestety dla korporacji z Redmond, świat się zmienił, a ona pozostała dokładnie tym samym, czym była, kiedy całe wieki temu, czyli w 2000 roku, stery obejmował Steve Ballmer. Firmą pecetową. I to mimo tego, że - cytując "Pulp Fiction" - pecety "przeżyły się jak przeżytek". W 2000 roku akcje Microsoftu były warte 60 dolarów za sztukę. Już w dwa lata później zaledwie 1/3 tej sumy. Do dziś rzadko kiedy dobijają do 30 dolarów. I już za samo to Ballmerowi należałoby się wypowiedzenie, w końcu to on odpowiedzialny jest za wartość firmy i jej wyniki finansowe.

To również on odpowiedzialny był za porażkę niedopracowanego Windowsa Visty, za niewypał Microsoft Zune, za niewypał Windowsa CE oraz innych produktów mobilnych, za to że Windows 7 oraz Office 2010 nie wniosły niczego ekscytującego dla użytkowników, a Apple stało się liderem, jeśli chodzi o technologię osobistą.

Windows Phone 7 to już była jednak zupełnie inna bajka - produkt dobry, a może nawet bardzo dobry, który zdobył szacunek userów. Przyszłość, jaka stoi przed Microsoftem pokaże dopiero Windows Phone 8. Ale z drugiej strony, żeby taki kolos, jakim niegdyś był dominator z Redmond musiał zależeć od jednego produktu...

Daniel Kot

Źródło informacji

gizmodo.pl
Dowiedz się więcej na temat: Steve Ballmer | Microsoft
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy