Jak internet walczył z ustawą SOPA

Ponad 7000 stron internetowych wzięło udział w największym w historii internetu proteście. Cel? Powstrzymać amerykańską ustawę Stop Online Piracy Act (ustawa - Stop Piractwu w Internecie).

"Internet to najpotężniejsze narzędzie na świecie do tworzenia otwartego świata. Nie możemy pozwolić na to, aby nieprzemyślane prawo zatrzymało jego rozwój. (...) Dzisiejszy świat potrzebuje przywódców politycznych, którzy wspierają internet" - napisał Mark Zuckerberg, twórca i szef Facebooka, komentując protest internetu przeciwko ustawie SOPA. Tego samego zdania były miliony internautów. Sama tylko petycja wymierzona w SOPA, którą umieszczono na amerykańskiej stronie Google, zebrała ponad 5 milionów podpisów. Cała blogsfera eksplodowała milionami wpisów, wklejanych linków i haseł wspierających opozycję.

Strajk internetu przeniósł się także poza cyfrową rzeczywistość - ponad 2000 ludzi zebrało się na specjalnym wiecu w Nowym Jorku, protestując przeciwko zmianom w legislacji. "Nie ma potrzeby, aby amerykańskie sieci społecznościowe, blogi i wyszukiwarki cenzurowały internet, niszcząc rozwój globalnej sieci, dzięki której miliony Amerykanów mają pracę" - napisało w swoim oświadczeniu Google.

O co chodzi z tym SOPA?

W oryginalnym założeniu ustawa SOPA umożliwiałaby Departamentowi Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych i właścicielom praw autorskich wnoszenie nakazów sądowych przeciwko stronom internetowym, które - w ich mniemaniu - łamią lub pozwalają na łamanie praw autorskich. Według pierwotnych zapisów, umożliwiałby to blokowanie praktycznie każdej strony, która umieszcza treści uznawane na naruszające prawa autorskie. Teoretycznie wystarczyłby fragment filmu użyty w recenzji wideo albo jedno zdjęcie wykorzystane w ramach dowcipu, by cała strona trafiała pod pręgierz SOPA. Nic dziwnego, że wywołało to powszechne poruszenie w sieci.

Reklama
INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: SOPA | Internet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy