Jak szpiegować żonę?

Zasada działania lokalizatora jest prosta. Składa się on z dwóch zasadniczych modułów. Moduł GPS odbiera sygnały z satelitów i na ich podstawie oblicza pozycję, jak w każdym GPSie. Wynik obliczeń trafia następnie do modułu nadawczego, który wysyła informację do zdalnego odbiorcy.

Jako moduł nadawczy najczęściej bywa użyty moduł GSM, który przekazuje pozycję wysyłając SMS-a lub transmitując pakiety danych poprzez GPRS. Ta pierwsza metoda pozwala na jednorazowy, zdalny odczyt pozycji w dowolnym miejscu, natomiast druga - obserwację położenia lokalizatora niemal na bieżąco. Potrzebny jest do tego jednak dostęp do Internetu.

Reklama

Inną metodą przekazania pozycji jest nadanie jej drogą radiową do odbiornika (lub odbiorników) znajdującego się w stosunkowo niewielkiej odległości. Zasada działania takiego połączenia jest podobna jak w krótkofalówkach. Jego zaletą jest brak kosztów i możliwość równoległego prowadzenia rozmowy, a wadą - niewielki zasięg transmisji.

Najnowszym sposobem przekazywania pozycji jest skierowanie jej do Internetu nie poprzez GSM, ale coraz łatwiej dostępne sieci Wi-Fi lub Wi-Max. Ta metoda również może być darmowa, a szybki transfer danych pozwala śledzić wiele obiektów naraz - nie tylko wiemy, gdzie są inni, ale i oni wiedzą, gdzie my jesteśmy. Wadą na razie jest ograniczony obszar pokryty bezprzewodowym, darmowym dostępem do Internetu, ale z pewnością będzie się on szybko powiększał.

Pierwszym masowym zastosowaniem lokalizatorów była obserwacja samochodów. Ma ona dwa cele. Pierwszy pozwala odnaleźć samochód, kiedy nagle przestanie on znajdować się tam, gdzie spodziewał się go właściciel. Sprzęt lokalizacyjny jest sprytnie ukryty w zakamarkach konstrukcji i ma własne zasilanie, więc złodzieje nie wyłączą go w prosty sposób. System nie jest niezawodny - można go zakłócić lub wyekranować, ale z pewnością zwiększa szansę szybkiego odnalezienia samochodu. Często przy okazji w ręce policji wpada cała "dziupla".

Drugim celem jest obserwacja floty samochodów firmowych. Nie ogranicza się ona do wykrywania "lewych przejazdów", ale umożliwia także wybranie przez dyspozytora pojazdu znajdującego się w najlepszym miejscu dla zrealizowania jakiegoś zadania. Informacje o położeniu samochodów mogą być dostępne także dla klientów - np. wypożyczalnia samochodów nie musi się znajdować na jednym dużym parkingu, do którego klient musi jakoś dojechać, ale jej pojazdy mogą być rozproszone i klient sam znajdzie sobie najbliższy. W skład opcjonalnego wyposażenia lokalizatora może wchodzić czujnik poziomu paliwa, pozwalający na wykrywanie nadużyć.

Od niedawna na rynku znajdują się lokalizatory osobiste - niewielkie urządzenia, które można nosić przy sobie. Najczęściej mogą też spełniać funkcję telefonu komórkowego, ale w celowo ograniczonym zakresie - np. z możliwością prostego dzwonienia tylko na kilka wybranych numerów. Jest to więc świetny "prezent" dla naszego podopiecznego - zarówno w wieku bardzo młodym, jak i podeszłym.

Dzięki lokalizatorowi osobistemu nie tylko wiemy, gdzie wyposażona w niego osoba przebywa i możemy się z nią skontaktować, ale i nie jesteśmy narażeni na zaskakująco wysoki rachunek telefoniczny, gdyż możliwości dzwonienia gdzie popadnie są mocno ograniczone.

Niektórzy nasi podopieczni nie potrzebują funkcji telefonu. Mam na myśli np. psy, które również lubią się czasem zgubić. Do obroży pupila mocujemy zatem lokalizator, który poprzez GSM lub bezpośrednio, drogą radiową, przekazuje nam jego pozycję. Zestaw Garmin Astro (nazwa pochodzi od imienia psa z futurystycznej kreskówki o Jetsonach) składa się z modułu montowanego na obroży oraz GPSa ręcznego. Ręczniak pokazuje na ekranie naszą pozycję oraz położenie do 10 psów, wraz ze śladami ich przemieszczania się. Jest to więc propozycja nie tylko na spacery po parku, ale i polowania z nagonką.

Skoro już jesteśmy przy hybrydach ręcznych odbiorników GPS z krótkofalówkami, to warto przyjrzeć się urządzeniom z serii Garmin Rino. Jeśli uprawiamy turystykę w większej grupie, która lubi czasem się rozdzielić, tego rodzaju urządzenie zapewni nam łączność. Możemy nie tylko rozmawiać (przy czym, w odróżnieniu od telefonów, nic to nie kosztuje, a w rozmowie może uczestniczyć wiele osób), ale i widzieć na ekranie, gdzie jesteśmy my i pozostali uczestnicy wyprawy. W naszych warunkach wadą jest jednak pasmo radiowe, które producent wybrał dla Rino. W Europie jest ona zarezerwowana dla służb mundurowych, co uniemożliwia import tych urządzeń i ich oficjalne użytkowanie. Pozostaje mieć nadzieję, że coś się w tej sprawie zmieni - może zakres ten zostanie zwolniony, a może Garmin wyprodukuje wersję Rino dostosowaną do europejskich norm prawnych...

Podobną funkcję mogą spełniać nowoczesne telefony komórkowe wyposażone w GPS i otwarty system operacyjny. Minionego lata odbyły się w Alpach zawody paralotniowe, w których uczestnicy przez wiele dni podążali do mety pieszo lub drogą powietrzną, bez możliwości korzystania z innych środków transportu. Każdy z nich miał przy sobie Nokię N95, która transmitowała położenie zawodnika do organizatorów.

Pozwalało to nie tylko na zdalne sędziowanie i ewentualną pomoc w razie kłopotów. Dzięki publicznej prezentacji zapisów z lokalizatorów, tysiące entuzjastów paralotniarstwa mogły na bieżąco śledzić rywalizację na trójwymiarowych mapach. Zrealizowanie transmisji tradycyjnymi środkami byłoby praktycznie niewykonalne, a lokalizatory umożliwiły to w stosunkowo tani, a mimo to bardzo interesujący i wciągający sposób.

Jedną z najnowszych propozycji na grupowe wycieczki jest program na palmtopy z systemem Windows Mobile - Tracky. Spełnia on te same funkcje - pokazuje naszą pozycję oraz położenie innych użytkowników programu, którzy nam na to zezwolili. Co więcej, współpracuje on z serwisem Google Maps, co pozwala korzystać ze zdjęć satelitarnych. Z dala od dróg sprawdzają się one lepiej niż najczęściej spotykane mapy samochodowe.

Rzeczywistość zaczyna prześcigać wizje z filmów o superagentach tajnych służb. Oglądane w nich "urządzenia robiące pip-pip", używane do lokalizacji przeciwników lub poszukiwanych artefaktów, wyglądają czasem wręcz prymitywnie. I choć nadal satelity nie pokażą nam, co żona porabia w Ciechocinku lub na Krupówkach (i z kim), to okażą się przydatne w wielu innych sytuacjach.

A?propos żony... Oczywiście, można podrzucić jej lokalizator osobisty. Pewnie wystarczy nawet tracklogger, który co prawda nie transmituje położenia na bieżąco, ale zapisze każdy jej krok. Po powrocie możemy urządzić małżonce prezentację możliwości systemu GPS, a następnie przesłuchanie, a może nawet awanturę. Rozwód mamy jak w banku, niezależnie od tego, czy coś przeskrobała, czy nie. Warto o tym pamiętać, kupując lokalizator. Może jednak lepiej będzie wykorzystać go w innym celu?

blogn.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy